Nasze własne dziecko

Rozwój medycyny sprawia, że ogólnie przyjęte definicje odnoszące się do takich pojęć jak rodzina, matka, ojciec i dziecko stają się archaiczne i nieprzystające do rzeczywistości. Co spróbuję wykazać. Tim i Terry Tomeyowie przyszli na świat w 1947 roku. Bardzo byli do siebie podobni, jak to w takich przypadkach bywa, z jedną wszakże istotną różnicą. Tim cierpiał na anorchię. Urodził się bez jąder. Ponieważ posiadał penisa, jasne było, że jądra, a dokładnie ich wczesną formę pierwotnie posiadał, gdyż wykształcenie się penisa wymaga ich obecności. Nie produkował więc prawie wcale testosteronu, co uniemożliwiało przejście przez proces dojrzewania. Konieczna okazała się kuracja hormonalna. Dzięki niej Tim stał się mężczyzną w nieco spóźnionym wieku 18 lat. Kilka lat później poznał Jannie i wieku 29 lat ożenił się. Terry nie chciał być gorszy i również wstąpił w stan małżeński, co zaowocowało trojką zdrowych dzieci.

Tim i Jannie byli przekonani, że im akurat pozostaje wyłącznie adopcja, mężczyzna nie wytwarzał przecież plemników. Aż usłyszeli o doktorze Shermanie Silberze z Saint Louis w stanie Missouri. Szczycił się on opinią niemal cudotwórcy, przywracając płodność w beznadziejnych wydawałoby się przypadkach. Min. łączył przecięte podczas wazektomii nasieniowody, co w latach 70-tych było wyczynem unikatowym. Także i dla Tima znalazł rozwiązanie. W maju 1977 roku przeszczepił jedno z jąder Terry’ego do worka mosznowego Tima. Po raz pierwszy w historii transplantacja tego typu zakończyła się powodzeniem. Jądro natychmiast wzięło się solidnie do roboty. Zaczęło hurtowo produkować testosteron, dzięki czemu Tim mógł wreszcie zapomnieć o kuracji hormonalnej. Nie omieszkało również doprowadzić do różnicowania spermatogoniów, rzeźbiąc z nich miliony plemników. W marcu 1980 roku Tim i Jannie zostali rodzicami chłopczyka, któremu dali na imię Christopher Gene.

Kto jest genetycznym ojcem Chrisa? Czy Tim powinien czuć się ojcem? Czy bardziej niż wtedy, gdyby zapłodniono Jannie metodą inseminacji wykorzystując nasienie Terry’ego? W obu przypadkach plemniki powstały w jądrze Terry’ego. Z drugiej strony, są genetycznie identyczne z hipotetycznymi plemnikami Tima, gdyby ten urodził się zdrowy. Jak Chrisa traktować ma prawo Terry?
To pierwszy z przykładów na to, że nasze własne dziecko może być nie tylko nasze. Wciąż na nowo pojawia się z ust konserwatystów potępiających związki homo argument, że nie zasługują one na zrównanie przywilejami z małżeństwem hetero, gdyż nie mogą służyć prokreacji. Homo nie mogą mieć biologicznych dzieci, więc są dewiantami. Pora rozprawić się z tą fałszywą tezą.

Rojza jest Żydówką. Nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Dotąd praca pochłaniała prawie każdą wolną jej chwilę. Teraz wreszcie osiągnęła stabilny status zawodowy, który pozwala jej skupić się na tym, co dla niej najważniejsze. Na swojej rodzinie. Od kilku lat żyje w związku z Mighty, którą poznała przypadkowo na jednym z internetowych portali społecznościowych. Początkowa sympatia szybko przerodziła się w przyjaźń, a wreszcie miłość, ku zaskoczeniu każdej z nich. Już dawno sobie obiecały, że w sprzyjających warunkach zdecydują się na dziecko. Na szczęście żyją w miejscu, gdzie adopcja dzieci przez osoby homoseksualne jest prawnie dopuszczalna, mimo nielicznych już społecznych sprzeciwów. Ale dziewczyny chcą mieć swoje własne dziecko, dziecko biologiczne. Uważają, że to jeszcze bardziej scementuje ich związek; raduje je również myśl, że dziecko będzie częścią ich samych.

Zdecydowały się na dziecko chimerę. Czasami zdarza się, że dwie zygoty zlewają się w jedną, tworząc najczęściej zupełnie zdrowy i nieodróżnialny od pozostałych zarodek, a potem płód. Niebezpieczeństwo istnieje właściwie tylko wtedy, gdy zygoty mają różne genotypy określające płeć. Wtedy rodzą się tzw. interseksy, albo hermafrodyty.
Udały się do kliniki. Recepcjonistka prosi do sali zabiegowej. Która pierwsza? Mighty rzuca monetą – wygrywa. Badanie USG wykazuje, że zaaplikowana wcześniej kuracja hormonalna przyniosła wymierne efekty. Jajniki Mighty wypełnione są pęcherzykami z oocytami gotowymi do zapłodnienia. Doktor Aviston przystępuje do pracy i po kwadransie 23 niezapłodnione jaja leżą obok siebie w naczyniu. Od Rojzy udaje mu się uzyskać 17 oocytów. Wszystkie umieszcza w inkubatorze.
Potem wyjmuje z pojemnika wypełnionego ciekłym azotem zamrożoną próbkę nasienia pozyskanego od anonimowego dawcy. Wkłada ją na chwile do ciepłej wody. Rojza i Mighty przyglądają się wszystkiemu z ciekawością. Zdecydowały się na dziewczynkę. Dlatego plemniki zostały przesortowane w cytometrze przepływowym. Laborantka właśnie sprawdza ich żywotność; dziewczyny obserwują, jak poruszają ogonkami i energicznie pływają. Wreszcie lekarz prowadzący umieszcza je w naczyniu z oocytami. Teraz trzeba czekać na zapłodnienie in vitro.
Trzy dni później zarodki znajdują się w stadium ośmiokomórkowym. 9 zarodków Mighty to dziewczynki, dwa zostały chłopczykami, płci pozostałych nie udało się ustalić. Udało się też zidentyfikować 6 zarodków Rojzy jako żeńskie. Doktor Aviston bierze po jednym zarodku od każdej z dziewczyn i usuwa z nich osłonkę przejrzystą, po czym przyciska obie grupy komórek do siebie. Te zlepiają się, tworząc jeden organizm. Otrzymuje on nową, sztuczną osłonkę przejrzystą. Analogicznie Aviston postępuje z kolejnymi pięcioma parami zarodków.
W klinice zjawiają się przyszłe mamy. Każdej z nich wprowadzono do macicy po dwa zarodki. Może się to skończyć urodzeniem 4 córek, ale Aviston uspokaja, że to bardzo mało prawdopodobne.
Przez następny tydzień dziewczyny chodzą jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać próby ciążowej. Wreszcie nadchodzi dzień próby. Obie są ciężarne i obie noszą pojedynczy płód – chimerę składającą się z mieszaniny materiału genetycznego obu kobiet.
Mija 8 miesięcy. Rojza rodzi 4-kilogramowa dziewczynkę, Ewę. Mighty nie może być przy porodzie, bo sama leży na porodówce. Druga córka, Rebeka, jest nieco mniejsza i lżejsza od siostry. Obie są nie do odróżnienia od zwykłych noworodków.

Aktualna wiedza i technika pozwalają już dziś przeprowadzać podobne zabiegi. Jest to stuprocentowo wykonalne.

CDN…


Długo zwlekałem, bardzo długo, ale wypada dokończyć temat zgodnie z zapowiedzią, choćby pokrótce.

Przypadek Anissy Ayali

Historia ta zaczęła się jakieś 40 lat temu. U Anissy Ayali, amerykańskiej nastolatki, zdiagnozowano raka. Przewlekłą formę białaczki szpilkowej, nowotwór komórek macierzystych szpiku kostnego. Ratunek był tylko jeden. Należało przeszczepić szpik kostny od dawcy, którego komórki będą immunologicznie zgodne z komórkami Anissy. Prawdopodobieństwo takiej zgodności między osobami niespokrewnionymi wynosi 1:20 000. Mimo dwuletnich poszukiwań takiego dawcy nie udało się znaleźć w całych Stanach Zjednoczonych. Choć to nie do końca prawda. Jednego znaleźć się udało, ale z jakichś względów wycofał on swoją zgodę. Wtedy zdesperowani rodzice chwycili się ostatniej deski ratunku. Postanowili powołać do życia nową istotę. 42-letnia wtedy Mary Ayala zaszła w ciążę, a badanie płynu owodniowego wykazało, że siostrzyczka Anissy będzie wykazywać zgodność immunologiczną, co wcale nie było takie pewne (prawdopodobieństwo wynosi 25%). Wkrótce na świat przyszła Marissa Eva i 14 miesięcy później uratowała siostrze życie.
5 lat później, 9 czerwca 1996 roku cała rodzina została zaproszona do CNN, gdzie opowiedziała swoją historię. Mała Marissa powiedziała z dumą: „to ja ocaliłam jej życie”.
No i się zaczęło. Ogólnonarodowe oburzenie. Na rodzicach nie pozostawiono suchej nitki. Bioetycy wypowiadali się na łamach prasy i telewizji.
„Jest to absolutnie niewłaściwe etycznie, aby urodzić dziecko tylko po to, aby było ono dawcą dla kogoś innego” – A.Caplan
„Dzieci nie można używać jako lekarstwa dla innych ludzi” – G.Annas
„To co się dzieje, jest etycznie wielce niepokojące” – A.Capron
itd, itd.

Miliony ludzi uznały za bardziej moralne i etyczne pozwolić umrzeć Anissie, niż ratować ją w sposób, w jaki zrobili to jej rodzice.

Nietrudno sobie wyobrazić ich reakcje na hipotetyczne scenariusze, których mogą być realizowane dzięki technikom genetycznym.

Powiedzmy, ze Melissa jest już dojrzałą samotną kobietą, która zapragnęła urodzić córkę, ale bez udziału mężczyzny. Ponieważ sama jest w pewnej mierze owocem interwencji biotechnologicznej (o czym nie wspominałem) ma zaufanie do do tej dziedziny nauki i decyduje się powierzyć własną komórkę somatyczną w ręce specjalistów od klonowania. Ci izolują oocyt Melissy, który pozbawiają materiału genetycznego i łączą go z komórkami pobranymi z nabłonka jamy ustnej Melissy. Z komórek rozwijają się zarodki, z których jeden zostaje wszczepiony do macicy Melissy. Za 9 miesięcy rodzi się dziewczynka, Diana, która niczym nie różni się od innych dzieci, poza wyjątkowo uderzającym podobieństwem do matki. A właśnie…czy Melissa jest matką Diany? Zależy pod jakim względem. Jest rodzoną matką w sensie fizycznym, wydała Dianę na świat własnymi drogami rodnymi. Genetycznie jednak nie jest jej matką, ale siostrą bliźniaczką. Melissa ma tylko dwoje dziadków zamiast czterech, którzy jednocześnie są jej genetycznymi rodzicami. Jeśli kiedyś sama urodzi dzieci, w sposób tradycyjny, będą one również genetycznymi dziećmi Melissy, jej genetycznej siostry, która ją urodziła! A teraz wyobraźmy sobie, że przed powiciem Diany Melissa miała syna. On z kolei będzie bratem Diany, a jednocześnie jej genetycznym synem starszym od niej, czyli starszym od jednej ze swoich genetycznych matek (drugą jest Melissa).

Możliwy jest scenariusz, według którego zastępcza matka urodzi dziecko zaprojektowane poprzez fuzję oocytu anonimowej dawczyni z plemnikiem anonimowego dawcy. Takie dziecko będzie miało pięcioro rodziców. Trzy matki, w tym dwie biologiczne, i dwóch ojców, w tym jednego genetycznego.


Jak być może niektórym wiadomo, wszystkie oocyty, czyli niedojrzałe komórki jajowe (ich rozwój został zahamowany, zawieszony w jednej z faz mejozy) zostają wytworzone w jajnikach kobiety jeszcze przed jej urodzeniem. Dopiero po osiągnięciu przez dziewczynkę kilkunastu lat dojrzewają kolejno jeden po drugim w cyklu menstruacyjnym (poprzednio zawieszony podział komórkowy zostaje wznowiony i dokończony). Oznacza to, że niektóre z nich czekają na swoją kolej nawet kilkadziesiąt lat, aż do menopauzy. Taki niedojrzały oocyt można wyizolować z jajnika płodu i in vitro przyspieszyć jego dojrzewanie tak, aby stał się funkcjonalną komórka jajową. Teraz wystarczy już tylko połączyć ją z plemnikiem, czyli doprowadzić do zapłodnienia. Ludzkie oocyty bywały już w laboratoriach stymulowane do dojrzewania, z sukcesami. Oocyty pobrano z płodów, które uległy poronieniu. Jeśli zarodek powstały tą techniką umieścić w macicy kobiety, urodzi ona dziecko, którego genetyczna matka nigdy się nie narodziła.

Przypuśćmy, ze kobieta poroniła, a mimo to chce mieć dziecko. Pobiera się oocyty z obumarłego płodu i stymuluje do wznowienia podziału komórkowego aż do dojrzenia i stania się w pełni funkcjonalną komórką jajową. Analogicznie doprowadza się do dojrzewania spermatogoniów, czyli niedojrzałych plemników, pobranych od innego martwego płodu. Następnie przeprowadza się proces sztucznego zapłodnienia, a zarodek umieszcza w macicy matki. Konsekwencje są zadziwiające.
Kobieta urodzi swego genetycznego wnuka, jednocześnie nie będąc nigdy genetyczną matką. Jej dziecko zaś będzie miało biologiczną matkę, która jest jednocześnie jego genetyczną babką. Rodzice owego dziecka nigdy się nie narodzili, nigdy nie byli ludźmi – istnieli jedynie jako plemniki i oocyty!

A to wcale nie koniec potencjalnych zawiłości związanych z pokrewieństwem, a wynikających choćby z zastosowania techniki klonowania.

Na podstawie:
Lee SilverRaj poprawiony


Łódź 09.10.2014

avidal

4 thoughts on “Nasze własne dziecko

  1. Przyznaję świetnie napisany artykuł 🙂 – i choć sama uwielbiam gatunek science fiction to jednak życie odcisnęło na mnie swoje piętno i nie podchodzę do niego zbyt entuzjastycznie . Zgadza się można już teoretycznie wykonywać takie zabiegi , ale względy moralne, ryzyko fiaska i powikłań czy śmiertelności takich płodów jest zbyt ogromne. Nie wykonuje się ich na ludziach i pewnie jeszcze długo się to nie zmieni – i to jest fakt . Samo Twoje stwierdzenie ” Obie są ciężarne i obie noszą pojedynczy płód – chimerę składającą się z mieszaniny materiału genetycznego obu kobiet.” – nie jest pełne bo, aby stworzyć taki zarodek wcześniej wykonano in vitro – więc dostarczono genów męskich bez których tworzenie hybrydy zdolnej stworzyć łożysko byłoby pozbawione sensu – tak więc w obu przypadkach geny były nie tylko pań.
    Partenogeneza u ssaków samoczynnie nie występuje , taką zdolność posiadają owady , niektóre płazy , gady i ryby. Prowadzi się badania na myszach –
    jakieś 16 lat temu urodziła się taka mysz ze zmutowanych genów. Jednak efektywność takich działań jest tak naprawdę znikoma i obarczona ogromnym ryzykiem – na 100 pozyskanych w ten sposób zarodków rodzi się jedna zdolna przeżyć , reszta jest albo martwa, albo zdeformowana .
    Tak więc najbliższa przyszłość nie bardzo pozwoli parom homoseksualnym na posiadanie „własnego” dziecka. I tu odzywa się moja niechęć do sformułowania „własne” – żaden człowiek nie jest czyjąś własnością . I na koniec zacytuję Majkę Jeżowską ( choć nie przepadam za Jej twórczością ) – „WSZYSTKIE DZIECI NASZE SĄ” 😉 .

  2. A ja przepadam za Majką, zarówno za piosenkami dla dzieci, jak i tymi bardziej poważnymi.
    Minęło ponad 5 lat od napisania artykułu, a ciągu dalszego nie udało mi się napisać, choć materiału i tematów mam wiele. Mogę zdradzić małą ciekawostkę, że zacząłem od najmniej spektakularnych przypadków, a przecież już fascynujących. Potem miało być jeszcze bardziej niesamowicie. Trochę jak u Hitchcocka.
    Masz rację że wiele prób nie zakończyłoby się powodzeniem. Tak jest przecież nawet z prostymi zabiegami in vitro – i przyczyna leży nie tyle w wadliwych czy niedopracowanych procedurach – bo one takie o prostu nie są, ile w samej naturze procesu zapłodnienie i wczesnej fazy embrionalnej. Są one obarczone dużym ryzykiem. Część poronień u kobiet przebiega w tak wczesnej fazie, ze są właściwie bezobjawowe i kobieta nawet nie zdaje sobie sprawy, że była w ciąży. Sukces jest tylko kwestią czasu.
    Natomiast pojawia się problem dla tych, którzy uznają embrion za człowieka. Wtedy każda nieudana próba to morderstwo. Ale na takich ludzi żadne argumenty nigdy nie działały i nie zadziałają. Tym samym aspekt moralny, czy też pseudomoralny z mojego punktu widzenia, pozostanie zdecydowanie najpoważniejszą przeszkodą w drodze postępu. Jak zawsze.
    Obiecuję sobie wróćić do tematu, jak już się zdjęcia pokończą.

    • Zgadzam się z Tobą że pseudo moralność jest największym problemem w postępie – i nie tylko jeśli chodzi o pracę nad embrionami i poprawą genów. Nazywanie takich prac „zabawą w Boga” przez niektóre środowiska jest niezwykle krzywdzące dla nauki.
      O ile mniej byłoby nieszczęść i chorób gdyby poprawić niektóre geny.
      Ile problemów można by rozwiązać. Jednak puki co – rzeczywistość nie jest zbyt optymistyczna.
      – Z ogromnym zaciekawieniem czekam na dalszy ciąg – zwłaszcza po takiej zapowiedzi 🙂

  3. Na szczęscie historia daje nadzieję. Jeszcze nigdy nie udało sie wstrzymać postępu naukowego na dłużej niż na chwilę, choćby nie wiem jak silny opór stawiali apologeci tradycji i stagnacji wszelkiej maści, często przecież o znaczących wpływach i możliwościach. Oczywiście chwila to termin umowny, adekwatny z ogólnej perspektywy uwzględniającej całość procesu cywilizacyjnego. Trump i Bush wstrzymali dotowanie badań na dekady. Kościół Katolicki stawia opór od setek lat. Za każdym razem to w istocie tylko niewiele znaczący wrzask.

Leave a Reply to avidalCancel reply