Tetrodontophora bielanensis – Czwórzębiec bielański

Collembola – Skoczogonki
Ciało owalne, spłaszczone, wyraźnie segmentowane; pierwszy segment odwłoka węższy od pozostałych. Ubarwienie ciała szare z mniej lub bardziej intensywnym, ciemnoniebieskim odcieniem. Oczu brak. Nie potrafi skakać jak inne skoczogonki. Wierzchołek odwłoka z wyraźnymi, zębowatymi wcięciami – stąd nazwa rodzajowa. Należy do rodziny Onychiuridae.

Roztocze Zachodnie 26.09.2021 Fot. capricornus

Rudniki k. Zawiercia 30.04.2023 Fot. Sebastian Nowosad

Roztocze Zachodnie 07.11.2021 Fot. capricornus

Park Krajobrazowy Chełmy 15.05.2021 Fot. Ryszard Orzechowski

  1. Status. Lokalny, miejscami liczny – zwłaszcza larwy spotyka się w znacznych skupiskach
  2. Siedlisko. Lasy, zwłaszcza górskie – mimo to spotykany również na nizinach. Chętnie przebywa na butwiejących pniakach, we mchu i w pobliżu strumieni. Preferuje tereny wilgotne
  3. Wymiary. Długość ciała 5-9 mm. Największa europejska skoczogonka
  4. Aktywność. Od wiosny do jesieni
  5. Lokalizacja. Dolnośląskie, lubelskie, śląskie, Pieniny
  6. Pokarm. Rozmaite szczątki organiczne, grzyby
  7. Podobne. Nietrudny do rozpoznania
  8. Uwagi. Zaniepokojone larwy wyginają ciało w kształcie litery „U”
  9. Uwagi 2. Autorzy obserwacji – Rafał Branicki Sebastian Nowosad capricornus Ryszard Orzechowski

Pieniny 07.10.2023 Fot. Rafał Banicki

Pieniny 06.10.2023 Fot. Rafał Banicki


Łódź 18.05.2021

avidal

28 thoughts on “Tetrodontophora bielanensis – Czwórzębiec bielański

    • A w jakich miejscach je widujesz, bo ja u siebie nigdy ich nie spotkałem, a widziałem już sporo różnych gatunków skoczogonków. Tak dużego na pewno bym nie przeoczył.

  1. Ja dziś spotkałem go podczas poszukiwań skamieniałości w starym kamieniołomie w Kazimierzu Dolnym. Od razu go rozpoznałem po imponującej (jak na skoczogonka) wielkości. Było w nim coś niewypowiedzianie pierwotnego, przez co był w pewnym sensie jedną z bardziej udanych „skamieniałości” tego poszukiwania, nie mniej niż akurat znaleziony skamieniały prostoskrzydły:D

  2. w lubuskim nie ma!
    Te rozmieszczenia są ciekawe, często na zachodzie gatunek występuje tylko w południowej części (Sudety i przedgórze), a na wschodzie bardziej na północ idzie, podobnie jest z Cercopis sanguinolenta – w lubuskim nie ma

  3. W przypadku krasanek interesująca byłaby aktualna mapka z naniesionymi rekordami (jak największą ich ilością) obu gatunków. Czy się ściśle pokrywają, czy też dochodzi do jakiejś izolacji, choćby lokalnej. Innymi słowy, czy te gatunki się unikają? I to nie tyle z racji odmiennych preferencji środowiskowych, jeśli takowe zachodzą, ile z powodu konkurencji.
    W Łodzi do niedawna w ogóle nie było C.vulnerata, ponoć ostatnio doszło do pojedynczych obserwacji. Coś mi się tak kojarzy. Natomiast w Bieszczadach nie znalazłem C.sanguinolenta, ale może to przypadek – tubylec z pewnością ma pełniejszy obraz. Ja bywam tylko okazjonalnie.

  4. Czwórzębiec bielański jest na pewno bardzo pospolitym skoczogonkiem w lasach w okolicach Krakowa. Kręciłem o nim film w październiku, i kręciłem czwórzębce w lesie Wolskim w Przegorzałach. Na każdym pniu znajdowałem setki tych skoczogonków. Robiło to duże wrażenie…

  5. Może być i tak, że ma tu miejsce ograniczona w skali i intensywności ekspansja z terenów górskich i ostatecznie doprowadzi do poszerzenia zasięgu również o lubuskie. Z czego Ryszard się na pewno ucieszy.
    Przy okazji – zastanówcie się jak to jest, że pojawienie się gatunku na nowych terenach jest pozytywnie odbierane, jeśli pojawia się on z sąsiedztwa. Wtedy nie ma obaw – chyba że już wcześniej jest nazywany szkodnikiem, w swoim pierwotnym zasięgu. Natomiast wpuść do parków Zielonej Góry gatunek bardziej egzotyczny i natychmiast wzbudza to niepokój.

    • Ten niepokój z powodu gatunków egzotycznych (obcych) wiąże się z innymi efektami ich pojawienia się w porównaniu do naturalnych zmian zasięgu. Procesy naturalne w ogromnej większości są powolne w porównaniu z zawleczeniami (celowymi bądź przypadkowymi) przez człowieka. Naturalnie organizmy albo przemieszczają się powoli, albo, jeśli dokonują spektakularnego „skoku”, to rzadko i pojedyncze osobniki. Człowiek bez problemu przemieszcza organizmy z kontynentu na kontynent, i to od razu w dużych liczebnościach. W takim wypadku wzrasta ryzyko, że gatunek okaże się niekompatybilny z gatunkami z danego obszaru, które nie mają odpowiednio dużo czasu, żeby przystosować się do pojawienia się nowego gracza. Może tutaj chodzić o bezpośrednią interakcję jak drapieżnictwo czy konkurencja, ale też przenoszenie patogenów, które dla lokalnej fauny czy flory okażą się śmiertelne, albo problemy związane z krzyżowaniem się gatunków, które w naturalny sposób by się nie spotkały z powodu barier geograficznych. Obecnie zmiany klimatu powodują, że niektóre gatunki mogą dość szybko zwiększać/zmieniać zasięg bez bezpośredniej pomocy człowieka, co również może powodować problemy dla lokalnych gatunków (nie pierwsze i nie ostatnie spośród wynikających ze zmian klimatu).

  6. Wymienione przez Ciebie czynniki są na pewno istotne i w ogóle brzmi to wszystko dosyć groźnie. Zwłaszcza fragment o dystrybucji patogenów. Zastanawiam się jednak, czy te zagrożenia nie są przesacowywane. Nie zrozum mnie źle – wiem, że teoretycznie są realne. Ale czy teoria przekłada się na praktykę? Brak mi danych (może się przekładają), ale właściwie nic nie przychodzi mi na myśl, żaden alarmujący przykład. Przy czym nie mam tutaj na myśli bezpośredniego przełożenia typu konsument – żywiciel; wiadomo że jak sprowadzisz stonkę ziemniaczaną to będzie zżerała liście ziemniaków. Chciałbym poznać jakieś namacalne, konkretne dane wykazujące, które gatunki straciliśmy w wyniku ekspansji gatunków obcych, albo jakie niszczycielskie patogeny zostały przez nie introdukowane do rodzimej entomofauny powodując jej zubożenie.
    Poza tym może się okazać że i tak jesteśmy bezsilni wobec pomysłowości natury.

    • Jeśli chodzi o patogeny to mi się od razu dżuma racza przypomniała, choć to nie entomofauna. U roślin często widać jak niektóre obce gatunki zaczynają tworzyć prawie jednogatunkowe zbiorowiska, stają się bezkonkurencyjne

  7. No tak, ale wektorem dżumy były już zasiedziałe, tubylcze pchły, a nie jakiś obcy gatunek, jeśli się nie mylę.
    Jakie konkretnie rośliny masz na myśli? Pewnie nawłoć kanadyjską. Roślina ta porasta głównie tereny ruderalne i miejskie, nieużytki i temu podobne, raczej mało atrakcyjne miejsca. Kwitnie późno w sezonie, dzięki czemu staje się istotnym źródłem nektaru dla wielu owadów. Gdzieś czytałem, że późnym latem nawet 70% pożytku zebranego przez pszczołę miodną pochodzi z nawłoci. Niesie to ponoć także jakieś niepożądane konsekwencje z punktu widzenia pszczelarzy, ale zwykle nie ma nic za darmo. Tak więc warto przypatrzeć się każdej takiej ekspansji, aby się być może ze zdziwieniem przekonać, że oprócz minusów istnieją i plusy. A bezkonkurencyjność jest przejściowa, przynajmniej w skali ewolucyjnej. Co może oznacza długi lub wcale nie tak długi okres – to zależne od presji selekcyjnej.

    Ale masz rację, kiedy stawiałem pytanie miałem na myśli owady. Chętnie poczytam o konkretach, jeśli ktoś cos wie.

    • Inwazyjne gatunki obce są uznawane za jedno z największych zagrożeń dla bioróżnorodności, zdecydowanie nie jest to zagrożenie hipotetyczne i „egzotyka”. W Ameryce Południowej jest taki tamtejszy trzmiel, Bombus dahlbomii – a właściwie bardzo możliwe, że już go nie ma. Jego ustępowanie zbiegło się z pojawieniem się trzmiela ziemnego, który został sprowadzony jako zapylacz upraw i zaczął bardzo szybko się rozprzestrzeniać. Goulson w jednej ze swoich książek pisze, że najprawdopodobniej z trzmielem ziemnym przybyły jego patogeny, ktore okazały się zabójcze dla B. dahlbomii, bo sama konkurencja np o pokarm z przybyszem nie spowodowałaby aż tak szybkiego wymarcia tego gatunku.
      Warroza, pasożytująca obecnie tylko na miodnej, ale przenosząca różne inne patogeny, które już jak najbardziej mogą przeskakiwać na inne gatunki pszczół i nie tylko, też jest u nas gatunkiem obcym. Ogólnie temat pasożytów i chorób pszczół jest jeszcze mało zbadany, ale już widać, że jest to problem, potęgowany przez podróżowanie paru gatunków (miodna, trzmiel ziemny) po całym świecie.
      Megachile sculpturalis w Europie może wyrzucać z gniazd i zabijać np. zadrzechnie, były takie obserwacje. Jak jej pojawienie się w Polsce (do którego z pewnością dojdzie) wpłynie na populację zadrzechni, która dopiero co zaczęła się zwiększać – możemy na razie się tylko domyślać.
      Dżuma racza to patogen przybyły z Ameryki, a więc jakby nie było też gatunek obcy. Raki pręgowate zostały sprowadzone, żeby zastąpić ginące przez nią europejskie raki, no i rzeczywiście zaczęły zastępować – m.in. potęgując problem dżumy, bo same są na nią mniej wrażliwe, za to mogą zarażać rodzime gatunki. Obecnie rak pręgowaty może zagrażać na przykład płazom (a to bodajże najszybciej wymierająca grupa kręgowców). W temacie raków i innych wodnych gatunków inwazyjnych polecam stronę „Łowca Obcych” Rafała Maciaszka, on tam fajnie pisze o problemie.
      Obce gatunki nawłoci (bo to nie tylko kanadyjska, ale też późna) są bardzo zdradliwe, bo łatwo pomyśleć tak jak piszesz – dają pokarm owadom w stosunkowo ubogim w pożytek czasie, więc jest ok. No nie jest. Pszczelarze swoją drogą dosadzali nawłoć w różnych miejscach (podobno niektórzy dalej to robią) właśnie ze względu na to, że daje późny pożytek i ceniony miód. Niestety, ten gatunek jest ekspansywny i potrafi zarastać cenne siedliska, na przykład w Krakowie wchodzi na piękne łąki, których pierwszym problemem jest brak koszenia czy wypasu, i przyspiesza ich degradację. A tam, gdzie wejdzie, tworzy się monokultura. I część gatunków owszem ma późny pożytek, ale wcześniej w sezonie nawłoć jest zieloną pustynią dla zapylaczy – nie da pokarmu na wiosnę, kiedy np młode królowe trzmieli mają najtrudniejszy czas, nie wyżywi wiosennych i wczesnoletnich gatunków pszczół, których do czasu jej zakwitnięcia dawno nie będzie. Nie nakarmi też specjalistów pokarmowych, podobnie jak i większość innych obcych gatunków roślin, no chyba że akurat są podobne czy spokrewnione z rodzimymi gatunkami mającymi specjalistów (tak jest z inwazyjną tojeścią kropkowaną, z której mogą korzystać skrócinki, naturalnie zbierające pyłek np. z tojeści pospolitej).
      Niezłą lekcję z gatunków inwazyjnych odbierają Australijczycy. Obszary wyspiarskie i izolowane od innych, takie gdzie jest dużo endemicznej fauny, mocniej odczuwają pojawienie się obcych inwazyjnych gatunków. Nie chcę tu wklejać linków, bo ostatnio pisałam tu komentarz o Eucerach i chyba przez linki go gdzieś wessało, ale znalazłam raport, wedle którego z powodu gatunków inwazyjnych wymarło tam 29 gatunków ssakow, 5 żab, 4 ptaków, 3 jaszczurek, 2 roślin, 1 bezkręgowca, 1 ryby.
      Zdarza się rzeczywiście, że gatunek obcy ma pozytywną rolę w nowym środowisku, albo przynajmniej – niejednoznaczną. Np. niecierpek gruczołowaty w pewnych przypadkach może być ważnym źródłem pokarmu dla trzmieli – ale w środowisku zachowuje się mniej więcej podobnie jak nawlocie, zagrażając m.in. zbiorowiskom w dolinach rzek. Niektóre bardzo dawno zawleczone gatunki do dzisiejszych czasów zdążyły się wpasować w lokalny ekosystem, jak np. maki, które przecież nie są u nas rodzime. Ogólnie spośród gatunków zawleczonych przez czlowieka tylko pewna część będzie w stanie utrzymać się i rozmnażać w przyrodzie, a z nich tylko część zacznie stwarzać problemy. Sęk w tym, że trudno orzec z wyprzedzeniem, które gatunki są „bezpieczne”, a które nie, ich szkodliwość nie musi się ujawniać od razu po zawleczeniu, a jak już się ujawni, to bardzo trudno się ich pozbyć i szkody bywają duże.

  8. Dżumy raczej nie było w Europie, dlatego tak zdziesiątkowała eropejskie populacje raków. A z roślin to nie tylko nawłoć, tawuła na torfowiskach, niecierpek drobnokwiatkowy w lasach, rdestowce, niecierpek gruczołowaty, barszcze, klon jesionolistny, robinia akacjowa – ta to zmienia tak podłoże że gatunki, które tam rosły nie są w stanie dalej egzystować. Jeśli taka tawuła zarośnie torfowisko, to wszystkie wyspecjalizowane rośliny szlag trafia (np. rosiczki, bagno, modrzewnicę, żurawinę) a jak nie ma roślin żywicielskich to, nie ma owadów z nimi powiązanych, nie chodzi tylko o zapylacze, którym z grubsza jest obojętnie z jakiej rośliny piją.

  9. Aha! Jeszcze muszę stanąć w obronie miast i nieużytków 🙂 Oczywiście nie chciałabym tutaj twierdzić, że są cenniejsze od siedlisk naturalnych czy półnaturalnych typu łąki i murawy, natomiast nie jest też tak, że np. w miastach nawłoć nic nie szkodzi, bo nie ma tam za wiele do zepsucia. Teraz prowadzimy badania w Krakowie i gatunków jest tu naprawdę dużo, w tym też takie mniej pospolite. Sporo prac jest opublikowanych z Bydgoszczy, są też opracowania Poznania dotyczące pszczół, I liczby gatunków są imponujące. Więc miejskie siedliska też warto chronić, nawet takie jak parki czy nieużytki. Jednym z moich ulubionych miejsc „na pszczoły” jest łączka na moim osiedlu, gdzie ludzie chodzą z psami, a ja sobie obserwuję takie gatunki jak skrócinki czy spojnica krwawnicowa 🙂

  10. Oczywiście doceniam nieużytki. Po prostu zwykle znajdziesz tam gatunki plastycznie ekologicznie, które dadzą sobie radę tak czy inaczej.
    Ale ok, z braku argumentów przyznaję, że racja jest po Waszej stronie. Zbyt mało znam szczegółów dotyczących przytoczonych przykładów, aby wiarygodnie i uczciwie oponować.

    • Oczywiście, na przykład miasto na pszczoły działa jak „filtr”, przepuszczając gatunki o pewnych cechach, w tym generalistów i gatunki bardziej odporne na nieoptymalne warunki. Natomiast po pierwsze, mimo wszystko rzadkie gatunki też się zdarzają oprócz tych pospolitych, po drugie – sto pospolitych gatunków (a coś koło tego stwierdzono na przykład w jednym tylko poznańskim parku) to też jakaś wartość, o którą warto zadbać. Nie mówiąc o tym, że gatunek pospolity może się niepostrzeżenie stać rzadki, jak też nie wytrzyma presji niekorzystnych warunków. W każdym razie, zmierzam do tego, że nawet gdyby nawłoć wchodziła tylko na tego typu mniej cenne siedliska (a obawiam się, że nie ogranicza się tylko do nich), to w dalszym ciągu byłby to poważny problem w ochronie przyrody.
      Jeśli miałbyś ochotę w wolnej chwili dowiedzieć się czegoś więcej w temacie gatunków obcych (a temat jest bardzo szeroki, jest mnóstwo takich gatunków i mnóstwo badań), to oprócz „Łowcy Obcych” i ogólnie materiałów popełnionych przez Rafała Maciaszka, twórcę tej strony, polecam na początek też bazę gatunków obcych IOP PAN (tę nowszą, z zielonym tłem) – jest fajnie krótko opisany ten problem, a oprócz tego w bazie można znaleźć informacje o różnych gatunkach obcych i inwazyjnych (niestety nie wszystkie gatunki mają wyczerpujące wpisy).

  11. Zajrzałem na stronę Łowcy obcych. Nie znalazłem na niej niczego o owadach niestety. Co w niczym jej nie umniejsza, ale wolałbym nieco inny profil. W każdym razie dzięki za starania w wyedukowaniu mnie. Choć nie uważam się w tej tematyce za jakiegoś skrajnego ignoranta, po prostu brakuje mi materiałów i badań o mniej zantropocentryzowanym spojrzeniu, bez podziału na gatunki pożyteczne i szkodniki. I w związku z tym wciąż mam wątpliwości, czy to dość jednostronne podejście nie pomija niektórych okoliczności, aspektów. Na przykład wspominane przez Ciebie raporty zawierające listę gatunków wymarłych wskutek nowej, obcej konkurencji – nie mam pewności, czy to faktycznie relacja przyczynowa, a nie koincydencja, korelacja. Być może te gatunki już wcześniej były zagrożone i ich lokalna ekstyncja była przesądzona, a gatunek obcy jedynie spełnił rolę katalizatora, albo nawet w ogóle nie miał na nią wpływu? Tej ewentualności badacze zwykle nie biorą pod uwagę i jej nie analizują, jak przypuszczam. Tego rodzaju niuanse sprawiają, że z dużym dystansem odbieram doniesienia o katastrofalnych skutkach pojawu gatunków obcych. Nie neguję ich z urzędu, nie, być może oddają rzeczywistość – ale myślę, że analiza bywa po prostu niepełna. Wszyscy mogliśmy śledzić panikę (to chyba nieprzesadzone określenie na to co się działo) obecną w mediach, ale też w środowiskach akademickich w stosunku do Harmonia axyridis (przede wszystkim), czy Leptoglossus occidentalis. Minęło sporo czasu i co się okazuje? Trudno wykazać czy zaobserwować jakieś negatywne dla rodzimej entomofauny skutki. Wiem, że to nie musi być regułą, ale może nie warto wszczynać alarmów na wszelki wypadek. Nisze ekologiczne nie są na tyle zapełnione, aby nie przyjąć kolejnego elementu. Zresztą wiele zależy też od dostępnych mechanizmów równowagi ekologicznej. Łatwiej nią zachwiać np. w ekosystemach ubogich w gatunki, o niskiej bioróżnorodności.

    • Tak, Łowcę Obcych polecałam bardziej ze względu na omawianie całego problemu, bo problem jest w ogólnych aspektach taki sam niezależnie czy chodzi o owady, czy o inne organizmy.
      Pytasz, czy gatunek obcy był przyczyną, czy może „katalizatorem”. W przyrodzie rzadko jakiś czynnik działa sam. Każdy gatunek jest jednocześnie narażony na wiele zagrożeń i wyzwań. Czy jeśli dany gatunek wyginął z powodu nałożenia się kilku czynników, to możemy uznać, że żaden z nich sam w sobie nie był szkodliwy? Czy jeśli, dajmy na to, niedożywione z powodu przekształcania siedlisk owady gorzej radzą sobie z narażeniem na pestycydy, to można powiedzieć, że w tej sytuacji one nie są problemem, bo gdyby siedliska były nienaruszone, to wpływ pestycydów byłby mniejszy?
      Co do wszczynania alarmów na wszelki wypadek też nie mogę się zgodzić. W tej kwestii jestem zdania, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
      Nie śledzę specjalnie tematu Harmonii, ale widzę, że są publikacje wiążące spadki liczebności rodzimych biedronek ze wzrostem jej populacji. Znalazłam też publikację, gdzie według autora Harmonia jest mniej groźna niż się twierdzi, z tym że nie zaprzecza, że Harmonia wypiera rodzimą A. bipunctata, a tylko, że ta druga wcześniej miała „nienaturalnie” wysokie zagęszczenia dzięki pewnym czynnikom, więc mimo redukcji liczebności nie jest zagrożona. Przy wtyku amerykańskim to zdaje się większe obawy są o drzewa niż o inne owady.
      Przy pisaniu tego komentarza znalazlam m.in. taką pracę: „Threats Posed to Rare or Endangered Insects by Invasions of Nonnative Species” Wagnera i Drieschego – może tam znajdziesz jakieś przekonujące i ciekawe przykłady ze świata owadów?

  12. Zapobiegać? Nie wiem, czy się da. Nie wyobrażam sobie sposobu, w jaki można by zahamować ekspansję dzidosza mglistego, czy skupieńca lipowego, nie wspominając już o ich całkowitym wytępieniu. To chyba nierealne. A w takim razie dyskusja wokół problemów z gatunkami inwazyjnymi (rzeczywistymi czy tez wyolbrzymionymi, bez znaczenia) staje się czysto akademicka. Możemy sobie rozważać za i przeciw, a przyroda i tak zrobi swoje.
    Zresztą, jakby prześledzić pochodzenie rozmaitych gatunków roślin i zwierząt uznawanych za rodzime, okazałoby się, ze znaczna część z nich to gatunki zawleczone. Z czasem stały się nieodłącznym składnikiem naszych lasów, pól i łąk – a także stołów. I dziś trudno sobie wyobrazić, że było inaczej. Przy czym nie nastąpiła żadna ekologiczna katastrofa po drodze. A może błędnie to wszystko odczytuję i dlatego jestem naiwnym optymista w tym względzie? Jeśli tak, to pocieszającą niech będzie świadomość, że reprezentuję zdecydowaną mniejszość.

  13. A ja ucieszyłem się, gdy po raz pierwszy zobaczyłem w ogrodzie Ćmę bukszpanową. Całkiem fajny motyl, nowy gatunek w moich stronach. Niestety moja radość trwała do chwili ujawnienia efektów żerowania gąsienic na bukszpanie. Ostatecznie musiałem zastosować oprysk. I w tym momencie pojawiły się wątpliwości, czy aby dobrze, że mamy w kraju nowy gatunek. Podobnie rzecz ma się ze stonką ziemniaczaną i paroma innymi szkodnikami. No właśnie, tylko jak traktować nowy gatunek owada, który pojawia się wraz z nowym gatunkiem rośliny. Czy jest to gatunek inwazyjny? Bo roślina żywicielska to też gatunek obcy. Czy ziemniak, kasztanowiec, bukszpan, tuja itd. to gatunki inwazyjne, czy tylko obce. Może część owadów obcych należy uznać za „swojskie” i nie nazywać ich inwazyjnymi, niezależnie od rozmiaru szkód, które czynią. To nie jest dla mnie takie oczywiste. Biedronka azjatycka nie jest chyba aż takim nieszczęściem. Dla mnie, jako właściciela ogrodu większym problemem są mszyce. Czy pożera je „Azjatka” czy „Polka” dla mnie bez różnicy.

  14. W skondensowany sposób ująłeś to, co m.in. sam próbowałem przemycić z gorszym skutkiem. Że zwykle przyjmowana perspektywa nie jest zbyt obiektywna, bo mierzona bilansem zysków i strat nie względem ekosystemu jako takiego, lecz dla człowieka. Bywa, że nawet żerowanie mszyc jest akceptowane, a wręcz pożądane przez roślinę. Starzec jakubek zaniża poziom alkaloidów, jeśli jest opanowany przez mszyce. Dzięki temu mszyce te są chętniej chronione przez mrówki z rodzaju Lasius – bo produkowana przez nie spadź staje się słodsza. W następstwie zdarzeń robotnice przepędzają gąsienice proporzycy Tyria jacobaeae – a te potrafią obeżreć starce doszczętnie. Nie prowadzono zbyt wiele tego typu badań, ale przypuszczam, ze co dotyczy starca, dotyczy i jakichś innych gatunków. Naprawdę warto znać szczegóły – a zwykle ich nie znamy.

  15. Podział na szkodniki i gatunki pożyteczne nie jest tym samym, co podział na gatunki rodzime i obce 🙂 Ten pierwszy odnosi się do wpływu danego organizmu na coś, na czym zależy człowiekowi (czy to jest plon uprawy, czy stan drewnianego domu albo ilość zapasów mąki w spiżarce), a kryterium tego drugiego jest pochodzenie gatunku na danym terenie. I definicja tutaj jest dość jednoznaczna – jeśli gatunek dostał się na dany obszar bez udziału człowieka, jest rodzimy, a jeśli z jego pomocą (czy to celową, czy nie) – obcy. Plus, jeśli gatunek został zawleczony np. z Azji do Włoch, a z Włoch samodzielnie rozprzestrzenił się do innych części Europy, to w tych innych częściach Europy też jest obcy, ponieważ nie byłoby go tam, gdyby nie introdukcja. Dlatego jeśli wiadomo, że gatunek został sprowadzony przez człowieka, to jest obcy niezależnie od tego, czy sprowadzono go 10, 100 czy 1000 lat temu. Maki, o których pisałam gdzieś wcześniej, mimo że są w naszej florze mile widziane, to są i zawsze będą gatunkami obcymi. Natomiast nie zawsze jest łatwo powiedzieć, w jaki sposób gatunek przybył na nowy teren, szczególnie jeśli było to naprawdę dawno, stąd w praktyce nie jest to wszystko takie oczywiste. Część gatunków obcych staje się inwazyjna, i do uznania za inwazyjny też są jakieś tam kryteria. Więc gatunek owada, który przybył na sprowadzonej przez człowieka roślinie, też jest obcy tak samo jak ona, a czy jest inwazyjny, to już zależy od tego, jak zachowuje się w środowisku po tej introdukcji.
    Jeśli chodzi o celowość lub nie zapobiegania inwazjom i walce z nimi – niejednokrotnie się spotykam z podejściem, że w sumie to nie ma to sensu, bo i tak nie „wygramy”. W mojej ocenie to nie jest kwestia zerojedynkowa, bo jeśli zmniejszymy „napływ” obcych gatunków w dane miejsce, to zmniejszymy tym samym ryzyko pojawienia się nowych gatunków inwazyjnych (bo tylko część sprowadzanych gatunków się zadomawia, a z kolei spośród nich część zaczyna sprawiać problemy). Jeśli będziemy redukować liczebność inwazyjnego gatunku, to jego wpływ na przyrodę będzie mniejszy – np. raczej nie pozbędziemy się nawłoci kanadyjskiej z obszaru Polski, ale jeśli zacznie się ją usuwać na konkretnej zarastanej łące, to dla tej łąki i jej flory i fauny to będzie mieć znaczenie.

  16. Ostatni akapit popieram w całej rozciągłości. Jeśli istnieje możliwość ochrony nawet mikrosiedliska, warto podjąć działanie. Oby tylko zagrożenie zostało poprawnie zdefiniowane. Co niekoniecznie musi się łączyć z wpływem obcego gatunku, ale również rodzimego.

  17. No proszę. Pytanie, czy tak było od „zawsze” i dane literaturowe wprowadzały w błąd, czy też obecny zasięg to raczej zasługa jakiejś nieodległej czasowo ekspansji

Leave a Reply to JustynaCancel reply