Hełm boga

Naturalistyczna i uproszczona próba genezy wiary religijnej i jej braku

Religia powstała, gdy pierwszy oszust spotkał pierwszego głupca – myśl tę przypisuje się Markowi Twainowi, zapewne niesłusznie. Przemyca ona insynuację, że religia i szerzej wiara religijna są domeną ludzi o deficycie inteligencji. Dla większości ateistów to kusząca perspektywa stawiająca ich niejako wyżej w hierarchii społecznej, nic więc dziwnego że łatwo tę insynuację powielają, a wręcz się nią szczycą, z czym można się spotkać na różnego rodzaju forach i platformach społecznościowych. Łatwo przy tym zapominają, że za większością osiągnięć cywilizacyjnych i naukowych stoją osoby wierzące, a często głęboko religijne. I choć współczesne statystyki klarownie informują, że odsetek ateistów pośród naukowców, zwłaszcza tych od nauk ścisłych, jest nadreprezentatywny i wyraźnie wyższy, niż w jakimkolwiek innym środowisku, to przecież nie jest ono pozbawione zadeklarowanych teistów, czy też – w szerszym ujęciu – deistów uznających istnienie intencjonalnej praprzyczyny jako bardziej prawdopodobne od alternatywy, czyli naturalnego i niecelowego początku wszystkiego.

Być może przeciętny iloraz inteligencji (pamiętając że mierzy on zapewne tylko wycinek, formę inteligencji – a i to nie wiadomo na ile skutecznie) ateisty jest wyższy od osoby wierzącej. Być może – nie mam pewności, a tylko przypuszczenie. Wciąż jednak z całą pewnością można by wyodrębnić całe rzesze wierzących niewątpliwie zdolnych i błyskotliwych, gotowych do kreowania postępu w wielu rozmaitych dziedzinach życia. Kiedy słynny filozof nauki Daniel Dennett zaproponował, aby ateiści myśleli i mówili o sobie samych jako brights (bystrzaki), zdawał się zapomnieć, że ta intelektualna dychotomia między teistami i ateistami jest w znacznej mierze złudzeniem – w zasadzie nie różnią się oni między sobą w tym względzie. Zapewne wyszedł z założenia, że ateizm przynajmniej w znacznej części przypadków stanowi uwieńczenie zdolności do krytycznego i racjonalnego myślenia. I trudno się z nim nie zgodzić – ja sam przeszedłem taką drogę. Ale i wierzący również mogą się uważać za racjonalistów kierujących sią merytorycznymi argumentami, a nie samym tylko natchnieniem i łaską wiary. Ba, część z nich właśnie za racjonalne uznaje wyznawanie wiary w Boga, a za nieracjonalne brak tej wiary. I wysuwają ku temu często trudne do obalenia argumenty oparte o wiedzę z zakresu logiki i filozofii. Wszyscy korzystamy z tych samych ogólnie dostępnych przesłanek, a jednak wysnuwamy tak diametralnie odmienne, przeciwne wnioski kształtujące nasze życie i czyniące nas tymi, kim jesteśmy. Jestem przekonany, że profesor Michał Heller zdaje sobie co najmniej tak samo dobrze sprawę z pewnych zależności, a często wręcz absurdów wiary, co pierwszy lepszy internetowy ateistyczny apologeta – na przykład z faktu, że niemal zawsze wyznajemy religię naszych rodziców, co z kolei pozwala wątpić w wyższość jednego boga nad innym. Mimo to nieprzejednanie tkwi na przyjętej pozycji gorliwego chrześcijanina i katolika – co więcej pełni posługe kapłańską. A wraz z nim miliony innych. Potrafią jakimś sposobem przymknąć oko na wszystko to, co przeczy dogmatom wyznawanej religii. Są gotowi na często ogromny wysiłek mentalny i intelektualny, aby pogodzić fakty i coraz to nowe odkrycia z tymi dogmatami. Aby pogodzić dwie nieprzystające wizje świata – tę płynącą ze świętych ksiąg i tę zawartą w opracowaniach naukowych, nawet jeśli zadanie takie jawi się ateiście jako niewykonalne. Tymczasem w innych dziedzinach aktywności zawodowej, społecznej i międzyludzkiej trudno rozróżnić reprezentantów tych dwóch przeciwstawnych światopoglądów. Żaden z nich nie musi być ani głupszy, ani mądrzejszy od drugiego tylko dlatego, że wierzy bądź nie wierzy. Co najwyżej każdy z nich mógłby sam sobie i światu zadać pytanie odnośnie opozycjonisty – jak można być tak mądrym i tak głupim jednocześnie?

Bardzo możliwe, że odpowiedzi na to pytanie należy szukać  w naukach przyrodniczych – w genetyce, kognitywistyce, neurobiologii, ewolucjonizmie. I bardzo możliwe, że odbierze ona nieco wyjątkowości każdej z obu opcji. Bo może się okazać, że wybór nie jest stuprocentowo autonomiczny, lecz częściowo zdeterminowany. Sterowany – i to nie przez Nadistotę zsyłającą metafizyczny bodziec zwany łaską, jak niektórzy by pragnęli, lecz przez bezrozumne, w pełni naturalne mechanizmy.

Od lat prowadzone są badania i doświadczenia próbujące wykryć i wyjaśnić związki między skłonnością do wiary w byty nadprzyrodzone a budową mózgu i jego indywidualnymi właściwościami. Między religijnością a uwarunkowaniami genetycznymi. Nie będę tutaj przytaczał przykładów, bo nie czuję się choćby w najmniejszym stopniu kompetentny do ich rzetelnego omówienia. Zainteresowani bez trudu dotrą do adekwatnych artykułów zamieszczonych w sieci. Ograniczę się do przedstawienia ogólnych wniosków z nich płynących.


Michael Persinger skonstruował tzw. hełm boga. Zamontowana na nim aparatura służyła do stymulowania odpowiednich obszarów mózgu i w efekcie intensyfikowała wrażenie doznania mistyczne. Wyniki i wnioski z nich płynące pozostają niejednoznaczne.


Okazuje się, że skłonność do wiary religijnej niemal na pewno zakodowana jest w genach i stopień ich ekspresji ma znaczący wpływ na stopień jej odczuwania. Następstwa tej ekspresji to mniej lub bardziej intensywna stymulacja fragmentów mózgu odpowiedzialnych za myślenie magiczne, emocjonalne – i odwrotnie; mniej lub bardziej intensywna stymulacja tych części mózgu, które zawiadują myśleniem analitycznym. Wystarczy wspomnieć, że samo tylko zakrycie lewego lub prawego oka podczas eksperymentu skutkuje odmiennymi tego wynikami doświadczenia (prawe oko powiązane jest z lewą półkulą, w której dochodzi do większości racjonalnych decyzji, jak się przypuszcza). Można się zastanawiać, dlaczego dobór promował zachowania irracjonalne. Zdolność wypatrywania i wyczekiwania obiektów przez naszego przodka stanowiła zapewne przydatną adaptację – nawet jeśli w ciemności lub w gąszczu nie czaiło się jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Przezorniej i efektywniej w ostatecznym rozrachunku było uciec dziesiątki razy bez powodu, niż dać się schwytać za którymś razem, kiedy już zagrożenie było realne a nie wyimaginowane. W tym ujęciu dalsza ewolucja tej skłonności – już nie genetyczna, lecz memetyczna – stała by się niejako efektem ubocznym pierwotnej adaptacji, forsowanej przez ewolucję przy okazji. To tylko jedna z licznych propozycji.

Czyżby zatem po raz kolejny okazało się, że nie jesteśmy panami naszych poczynań, zamierzeń i wyznaczań celów? Myślę, że po części tak właśnie jest. Geny wpływają na naszą fizjonomię, fizjologię i behawior – byłoby bardzo dziwne, gdyby akurat niuanse naszego myślenia, naszych pragnień i tęsknot były od nich całkowicie odseparowane. Mam nadzieję, że świadomość tej zależności pozwoli przychylniejszym okiem spojrzeć na oponenta przy kolejnej dyskusji światopoglądowej. Nasze poglądy są zdeterminowane przez cząsteczki w naszych ciałach – lecz determinizm nie jest jednoznaczny z fatalizmem. Skłonność nie oznacza przymusu. Można sobie wyobrazić, że osoba o relatywnie słabej aktywacji „płatów racjonalizmu” (ujmując to w wielkim uproszczeniu) i dodatkowo o silnej stymulacji „płatów religijności” prawdopodobnie nie stanie się ateistą bez względu na ogólne zdolności intelektualne. I a’rebours. Może to w tej zależności tkwi wyjaśnienie problemu, czemu tak ekstremalnie rzadko można przekonać się do nawet najbardziej wyrafinowanej i logicznej argumentacji płynącej z obozu forsującego treści niekompatybilne z preferencjami mózgu. To zapewne jest wykonalne, ale piekielnie trudne – i coraz trudniejsze z upływem czasu i życia. Mentalna gotowość do zmiany wyznawanych wartości wymaga według mnie ogromnej samodyscypliny i uczciwości intelektualnej – dopuszczam scenariusz, że na ogół ponad siły. I dotyczy to obu stron barykady. I tylko jedno mnie w tym kontekście zasmuca – jedna z frakcji trwoni dany jej czas na fałsz; można rzec że marnuje życie na mrzonki, nawet jeśli dzieje się tak bez pełni jej winy.

Mam nadzieję, że wybrałem jasną stronę mocy.


Łódź 01.11.2022

avidal

22 thoughts on “Hełm boga

  1. „Wszystko jest bez sensu!” Taka dramatyczna deklaracja wygłaszana nader często przez osoby w wieku pokwitania a pózniej przez osoby dorosłe w stanie raczej depresyjnym znaczy że „wszystko jest do d….”. Odbieranie wartości rzeczom i zdarzeniom prowadzi do osamotnienia. Zahacza o odkrywczą myśl że „życie to jedno wielkie zasraństwo” (Cortazar) z przykrymi tego konsekwencjami.
    Postawienie „sensu” w centrum wartości rzeczy i zdarzeń ma konkretną ewolucyjną przyczynę. Zresztą „Nothing in Biology Makes Sense Except in the Light of Evolution”. Potocznie „sens” to nie biologiczny „zmysł” ale raczej „zamierzenie”, „cel”. Dopatrywanie się sensu w rzeczach i zdarzeniach to przecież ideologia a więc i religia. Skąd to tak mocno zakorzenione jest przekonanie że „nic nie dzieje się na próżno”? Cholera, z ewolucji naszego mózgu!. Homo spp. różniły się od innych właśnie umiejętnością dopasowania czynności do z górą powziętego zamierzenia czyli planowania. Jakże łatwiej było działać w grupie i np. organizować polowanie kiedy uczestnicy jego olśnieni byli wyobrażeniem pojmania zdobyczy. Mutacja umożliwiająca wyobrażenie sobie dokonania czegoś konkretnego, „konsumacji” jak to się nazywa w etologii formowała cały proces myślenia czyli wyobrażenia a więc operowania w wyobraźni czasem i przestrzenią. Póżniej wymianą poglądów, pomysłów i w końcu wszystkim co się nazywa wspólnym działaniem.
    To głęboko wryte w mentalność człowieka przekonanie że „dosłownie wszytko dzieje się po coś” jest produktem ubocznym, hipertrofią funkcjonalnego myślenia planowego. Jest wryte tak mocno w naszą mentalność, że nawet najtęższe umysły starożytności nie wpadły na prosty skądinąd pomysł ewolucji przez dobór. Trzeba było znojnej gimnastyki umysłów w latach 1600-nych do 1800-nych (Bacon, Hume, Newton. Malthus, Kierkegaard, w końcu Darwin i Wallace) żeby oderwać się od „tego wszystkiego”.
    Czy jest nam lepiej żyć ze świadomością że tak na dobrą sprawę nikt się nami nie opiekuje? Może trochę? Mam nadzieję!

  2. Nie tylko o opiekę tutaj chodzi, ale też o karanie w przypadku nie spełnienia kryteriów. A choćbyś nie wiem jak się starał, niemal na pewno zostaniesz skazany. Z dwóch podstawowych powodów. Z niezwykle nikłego prawdopodobieństwa, że ulokujemy naszą wiarę we właściwym bóstwie (a bogowie z jakiegoś powodu zwykle wymagają lojalności), oraz z nieprecyzyjnych kryteriów oddzielających ewentualną nagrodę od ewentualnego potępienia. Ten drugi problem doskonale ilustruje chrześcijaństwo, które zawiera w sobie istnienie tylko dwóch skrajnie spolaryzowanych opcji. Jakby można było w czarno-biały sposób oddzielić tych niezachwianie dobrych od tych niereformowalnie złych. A co z całą rzeszą zwykłych ludzi, jakimi w większości jesteśmy? Co z odcieniami szarości? Jaka liczba kłamstw jest dopuszczalna, a przy jakiej należy porzucić nadzieje na zbawienie? Granicę w którymś miejscu trzeba postawić. I najczęściej będzie ona bardzo cienka – wieczną szczęśliwość od wiecznej męki może dzielić byle drobnostka.
    Z tej perspektywy świadomość braku istoty wyższej jawi się jako wyzwoleńcza, więc moja i Twoja nadzieja wydają się być uzasadnione.
    A’propos nadziei – tak naprawdę, kiedy o niej wspominałem nie miałem na myśli konsekwencji dokonanych wyborów, jakie spotkają mnie po śmierci, bo na nie niewiele mogę poradzić, o czym pisałem powyżej. Wręcz przeciwnie – po prostu bardzo bym nie chciał opierać swojego systemu wartości, kształtować samoświadomości i osobowości w oparciu o błędne pierwotne założenia. Jestem jaki jestem, bo świadomie (lub w najbardziej dla mnie dostępny świadomy sposób) wybrałem perspektywę naturalistyczną, racjonalistyczną i humanistyczną. Obawiam się, że gdyby te podstawy prowadziły na manowce, wtedy zacząłbym się zastanawiać, czy życie faktycznie ma jakikolwiek sens. Ta perspektywa jest dość przerażająca, choć jestem gotów natychmiast z nią się pogodzić w razie konieczności. Przykład? Wystarczy, że modlitwy staną się na tyle skuteczne, że będzie można pozamykać szpitale.
    Jeśli mamy rację, że wiara religijna posiada korzenie ewolucyjne, jest więc naturalna – to w jakimś sensie stanowi ona największy w historii ludzkości błąd naturalistyczny. Nie wszystko co naturalne, jest dobre i wskazane.

  3. Zasadnicze pytanie – po co człowiekowi była/jest potrzebna wiara w Boga i religia? Oczywiście nie każdemu. Mamy współcześnie kilka tysięcy religii i sekt religijnych; dlaczego aż tak dużo? Dominują chrześcijaństwo i islam – wyrosłe z judaizmu oraz buddyzm i hinduizm (konglomerat kulturowo-religijny). Która religia jest tą właściwą? Olbrzymia część ludzkości nadal uznaje religijne dogmaty, chociaż większość tylko teoretycznie, nie potwierdzając tego w życiu codziennym.

    Istnienie religii nie może nas dziwić, bo wewnętrzna potrzebę wiary w duchy i bogów oraz życie pozagrobowe były wyrazem potrzeb duchowości od początków kulturowego rozwoju Homo sapiens. Wiara w Boga i w życie wieczne po ziemskiej śmierci nadaje głębszy, ponad biologiczny sens życiu większości ludzi. Religie nie mogłyby zaistnieć bez wiary w istnienie innego niż ziemski, lepszego boskiego świata, do którego ma szanse trafić ludzka dusza. Ma szanse, ale czy trafi?

    Człowiek ze swoją wielką inteligencją nie może funkcjonować jedynie w oparciu o zachowania kierowane instynktem oraz wyuczonymi umiejętnościami; potrzebuje zbioru norm etycznych kierujących jego życiem w społeczeństwie. Reguły czy choćby wskazania i zalecenia, jak żyć, były wytworem umysłu bardzo wczesnych ludzi, i były zawarte już w pierwszych wierzeniach. Rolę tę przejęły później religie.

    Generalnie, dobrze rozwinięte religie mają niewyobrażalną moc o wielkim zasięgu. Religie potrafią dać człowiekowi poczucie sensu jego istnienia, a także tłumaczyć nawet niepomyślne zdarzenia oraz niekorzystne zjawiska przyrodnicze boska wolą. Łatwiej wtedy znieść niepowodzenia, a nawet klęski, i mieć jednak nadzieję w Bogu. Religie umacniały i umacniają więzi społeczne wśród wiernych.

    We współczesnej religijności zdecydowanie dominuje klerykalizm. A to oznacza, że w miejsce wiary w Boga zaczyna się, dla jakże wielu bardzo wygodna, wiara w instytucję kościoła. Rodzi się też wiele poważniejszych problemów wynikających z łatwości instrumentalnego wykorzystania religii. Połączenie władzy i religii to zwykle bardzo zła mieszanka. Ale tak było od zawsze, od pierwszych religii Sumeru i Egiptu. Religia służyła władzy nad ludem, ale również władcy bywali na służbie instytucji religijnych oraz odwrotnie. Religijny „rząd dusz” był i jest bardzo często powiązany z administracyjnym „rządem ciał”.

  4. Tak często przyjęło się uznawać religie za czynnik integrujący społeczeństwa, że właściwie teza ta funkcjonuje jako pewnik także wśród ateistów a nawet antyteistów. Jeśli nawet tak bywa, to przecież nie stanowi ona jakiegoś niezbędnego atrybutu, bez którego nie sposób się obyć. Wspólne: dziedzictwo kulturowe, język, historia, stanowione prawo niosą ze sobą według mnie wystarczający potencjał scalający. Religie postrzegałbym raczej jako pasożytnicze twory żerujące na swych gospodarzach – ludzkich populacjach – w oparciu o genetycznie zapisane skłonności ludzkiego mózgu, o których wspominałem w artykule. A przy tym zbyt łatwo pomija się destrukcyjną rolę religii wszelakich – o tym, jak często i regularnie okazują się być źródłem konfliktów, sporów, zbrodni i wojen, czasem trwających wieki całe. Z tej perspektywy religie nie tylko nie spajają społeczeństw, ale wręcz burzą mosty między nimi. Produkt uboczny ewolucji a jednocześnie szalenie skuteczny w powielaniu samego siebie megamem. Oczywiście podatny na liczne mutacje kulturowe.

    Religia jako dostarczycielka norm etycznych wydaje się być natomiast zbędna w najlepszym przypadku, a na ogół szkodliwa. Z Tory i Ewangelii bez trudu można się dowiedzieć, jak zdobywać i traktować niewolnika, ale nie sposób znaleźć choćby słowa o potępieniu niewolnictwa jako takiego – żeby się ograniczyć do jednego tylko przykładu. Taka to z religii mentorka moralności. Nie sprawdza się jako uniwersalna moralizatorka. Czemu akurat by miała, skoro nie ma z niej pożytku także i w innych dziedzinach. Nie potrafi rzetelnie odpowiedzieć na żadne z istotnych, fundamentalnych pytań, jakie zadaje lub zadawał sobie człowiek. Jak powstał świat? Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic? Czy jesteśmy sami we Wszechświecie? Nie wyjaśnia sensu istnienia, o którym piszesz – ba, nie odpowiada nawet na immamentne pytanie po co w ogóle ten czy inny stwórca powołał nas do życia. Ostatecznie zbawienie nie jest potrzebne nieistniejącym istotom.
    Czyste, bezwzględne pasożytnictwo. Nic więcej.

    • Rafale, teoretycznie masz rację, ale rzeczywistość była i jest inna. Historycznie religie jednak cementowały grupy ludzi i całe społeczeństwa. A że było to (i jest nadal) wykorzystywane w niecny sposób, wynika z co najmniej trzech spraw.

      Pierwsza, to wystarczy czasem jeden psychopatyczny przywódca, który podporządkuje sobie i poprowadzi tłumy do realizacji swoich celów.
      Druga to podatność większości ludzi na demagogię i propagandę rządzących.
      Trzecia, to wielka trudność w połączeniu ludzi racjonalnie myślących do wspólnego działania czy przeciwdziałania złu.

      Brakuje nam tu dostatecznie mocnego spoiwa, bo nasze mózgi nie pracują według tych samych „algorytmów”. Wydaje się, że historycznie najskuteczniejszym społecznym spoiwem była i jest potrzeba obrony kraju przed najeźdźcą. Przykładów nie trzeba tu przytaczać. A dopóki jest pokój, „każdy ma swoje zdanie”.

  5. No właśnie nie jestem taki pewien. A jeśli to złudzenie spowodowane zachodzącą korelacją? Zapewne we wszystkich, a co najmniej w prawie wszystkich narodach to mężczyźni a nie kobiety ustalały zasady ich funkcjonowania. Czy na tej podstawie można bez wątpliwości orzec, że patriarchat scalał narody? A co, jeśli trwały nie dzięki temu, a mimo to – bo nie dostrzegamy i nie doceniamy równoważącej męskie szaleństwo roli kobiety pozostającej w cieniu wydarzeń? Podobne wątpliwości można wysnuć odnośnie roli religii. Być może się mylę, ale nie w tym rzecz – chcę w ten sposób podkreślić, że dowodów brak. Dobrze byłoby mieć grupę porównawczą – populacje czy też systemy społeczne, w których religie nie stanowią integralnie istotnej ich składowej lub w których w ogóle brak jakiejkolwiek religii. Nie czuje się wystarczająco kompetentny, aby wyrokować czy takie istniały (istnieją). Przypuszczam, że nie. O ile można by wskazać na próby wyrugowania religii, np. w komunistycznych Chinach, to jak sądzę nigdy się one ostatecznie nie powiodły. Pozwolę sobie optymistycznie antycypować, że ten etap rozwoju cywilizacyjnego mamy dopiero przed sobą.

  6. Nowy wątek – a to mi się nawet podoba!
    Zastanawiam się, w jakim stopniu nasz obecny świat jest „zasługą” zaniku matriarchatu i przejścia do patriarchatu. Było to nieuniknione od czasu, kiedy ludzkie grupy zaczęły posiadać na własność dobra stanowiące dużą wartość, a w szczególności ziemię pod uprawę roślin oraz zwierzęta hodowlane. Zaczęły się grabieże i niezbędna była ochrona własności i obrona przed napadami.

    Decydująca okazała się wówczas siła i wydolność fizyczna mężczyzn. Na stepach Azji Centralnej rolę taką odegrało pasterstwo, będące podstawą bytu koczujących plemion. W obydwu przypadkach musiała zaistnieć dominacja społeczna mężczyzn. Zaczęły się na dużą skalę wyprawy łupieżcze, podboje, wielkie wędrówki ludów, no i pojawiło się dla człowieka chyba najgorsze – niewolnictwo.

    W miarę rozwoju cywilizacyjnego społeczna rola mężczyzn była stale wzmacniana przez powstające religie. W Średniowieczu i Renesansie do społecznej degradacji kobiet w kulturze Zachodu przyczyniło się, niestety, chrześcijaństwo.

    Wcześniej, kiedy podstawą bytu było zbieractwo i łowiectwo, matriarchat prawdopodobnie zapewniał lepszą stabilność małych przemieszczających się za pożywieniem grup ludzkich. Co ciekawe, przechodzenie od matriarchatu do patriarchatu nie zostało jednak jeszcze zakończone. Do dzisiaj matriarchat funkcjonuje u plemienia Wodaabe w Afryce, ludu Masuo w Chinach, ludu Khasi w Indiach czy w grupie etnicznej Minangkabau na Sumatrze. Podobno te małe społeczności żyją bardzo szczęśliwie.

    Zakończę sentencją za którą mogę zostać zlinczowany:
    Mężczyzno, oddaj zarządzanie Ziemią (i sobą) kobiecie; może wtedy jakoś przetrwamy kryzysy polityczne, a może nawet i kryzys Matki Ziemi. Nie dopuść tylko do rządów kobiety pokroju carycy Katarzyny II Wielkiej – wszechwładnej absolutnej dyktatorki, drapieżnej despotki i psychopatki, kobiety erotycznie nienasyconej, morderczyni nawet swojego męża (pośrednio).

    Warunek ten jest konieczny, ponieważ w historii ludzkości takie kobiety też wyrządzały ogromne szkody w życiu rodzinnym i społecznym.

  7. Dołożę i ja swoje 3 grosze, trochę przemyśleń i spostrzeżeń, w tym temacie:
    1. Religia ta, czy inna, jak dla mnie, to zasadniczo zwykła ideologia jak np. faszyzm, komunizm. W ostateczności o to samo chodzi. Niemcy wielbili Hitlera niemal jak Boga, Rosjanie wielbią do dziś Stalina, a niejeden zapewne jak Boga. Tak więc skutek ostatecznie ten sam – uwielbienie i służenie Bogu. Po co komu wiara w Boga? Bo nadaje ona życiu człowieka sens. Nie wszystkim, ale zdecydowanej większości na pewno. Tu nawet nie ma znaczenia, czy cele ideologii są sensowne i możliwe do osiągnięcia. Ważne, że mamy cel. Im więcej ludzi uwierzy w ten sam cel, tym bardziej jesteśmy przekonani o słuszności naszej decyzji, czujemy się mądrzejsi, lepsi. Stąd taka siła religii/ideologi w jednoczeniu ludzi. Myślimy przecież podobnie, w naszym przekonaniu jedynie prawdziwie, bo przecież większość nie może się mylić. Pozornie jest to pozytywna strona religii/ideologii, bo np. pozwala stawiać skuteczny, wspólny opór w walce z wrogiem, jednoczy narody. To prawda. Ale w szerszym spojrzeniu na ludzkość, jako jeden gatunek niezależnie od rasy, ideologie/religie są czystym złem. W rzeczywistości religie/ideologie zachęcają do nienawiści i agresji w stosunku do każdego, kto się z jej wyznawcami nie zgadza. Ostatecznie religie/ideologie dzielą ludzi, a nie jednoczą.
    2. Dlaczego brak sensu istnienia paraliżuje działania człowieka, często prowadząc do autodestrukcji? Po co na siłę go szukamy wpadając w zdradliwe ramiona ideologii/religii? No właśnie. Zauważmy, że owady, ryby, gady i inne (pomijam ssaki naczelne, bo tu pewien nie jestem) nie posiadają samoświadomości, a jednak od milionów lat działają, bez zastanawiania się nad sensem tego działania. Nie tworzą one grup wyznaniowych, ideologii nadających sens działaniu. Czyli można żyć bez ideologii/religii. Czyżby u człowieka ta „naturalna” chęć działania zanikła wraz z pojawieniem się samoświadomości? Istota obdarzona samoświadomością (nie wnikam w poziomy tej świadomości, bo może i samoświadomość ewoluuje) zaczyna szukać sensu istnienia i celu ostatecznego. Raczej nikt z nas nie wie, w którym momencie naszego życia nasza samoświadomość się pojawiła i kiedy „wygaśnie”, nie znamy czasu naszego końca. Zaczynamy więc myśleć i kombinować, często z nudów, że może życie to tylko kolejny etap istnienia. Może już żyliśmy gdzie indziej i mamy nadzieję, że po śmierci przeniesiemy się do kolejnego „lepszego życia”, bo życie na ziemi, dla większości z nas, nie jest „usłane różami”. Następnie kombinujemy, że może ktoś w tym wszystkim „macza palce”, manipuluje, bo przecież nic samo z siebie się nie dzieje. Wynika to z naszego życiowego doświadczenia i obserwacji – jeśli czegoś nie zrobimy, to samo się to nie zrobi, ewentualnie zrobi to KTOŚ inny. Zaczynamy kombinować dalej, że może jest to jakaś tajemnicza istota o wielkich możliwościach (Bóg?!). Skoro ta istota jest tak potężna i nas stworzyła, to może śmierć nie jest końcem i będziemy z pomocą Boga żyli też po śmierci. Im więcej myślimy, tym bardziej pogrążamy się w szerokich ramionach ideologii/religii. W tym wypadku nasza inteligencja staje się naszym wrogiem. Stajemy się podatni na manipulacje z powodu nadmiernego myślenia prowadzącego donikąd (bo ideologiczne/religijne zniewolenie umysłowe to droga donikąd). Jeśli do tego dołożyć zakorzenioną tradycję wiary z dziada pradziada, to już niemal pewne, że dołączymy do grona wyznawców. Pomijam już fakt, że jacyś cwaniacy bezwzględnie to wykorzystują (np. „czarna mafia”).
    Dlaczego tak się dzieje? Jak powstał taki mechanizm, prowadzący do wpadania w „brudne łapy” ideologii/religii? Jak na każdy mechanizm, składa się na niego więcej elementów niż jeden, ale fundamentem jest poszukiwanie wyjaśnienia naszego istnienia. Wątpię, abyśmy kiedykolwiek odkryli jak powstaliśmy, w jakim celu i kto się do tego przyczynił. To tak, jakby świnie hodowane w chlewniach w pewnej chwili zrozumiały, po co tam są. Chociaż moim zdaniem mają one większe szanse to odkryć i zrozumieć niż my.
    3. Nie daje mi spokoju pewien paradoks w poglądach teistów. Przyjmują oni bez zastrzeżeń możliwość istnienia istoty doskonałej, wiecznej, o nieograniczonych możliwościach twórczych – Boga, ale odrzucają możliwość istnienia niedoskonałego, ograniczonego czasem wszechświata i niedoskonałych śmiertelnych istot żywych, które nie zostały stworzone przez Boga. Tylko dlatego, że nic samo się z siebie się nie dzieje i nie tworzy. Wszechmocny Bóg może istnieć sam z siebie, ale wszechświat nie. Dla mnie zarówno teoria boskiego stworzenia świata jak i naturalistyczna są jednakowo niewiarygodne, a jednocześnie tak samo prawdopodobne i dlatego nie opowiadam się za żadną z nich.

  8. Zatem pozostawiasz pewne fundamentalne pytania bez odpowiedzi. To zapewne rozsądny wybór, choć dla wielu zupełnie niesatysfakcjonujący. Tymczasem faktycznie może być tak, że pytanie o siłę twórczą – jak by ona nie miała być – jest pozbawione sensu. Zawiera w sobie domniemanie przyczynowości, a ta nierozerwalnie związana jest z czasem, jako że zdarzenia muszą następować jedne po drugich. A przecież czas pojawił się wraz z innymi wymiarami i nie istniał, zanim powstał wszechświat. Na dodatek początek należałoby pojmować w kategoriach kwantowych, a teoria kwantowa dopuszcza spontaniczność, bezprzyczynowość, jak mi się wydaje. Trudno nam to ogarnąć rozumem, bo nasze mózgi wyewoluowały jako narzędzie do pojmowania świata w jakim funkcjonujemy, świata makrocząsteczkowego. Zdolność wyobrażeń odnoszących się do cząstek elementarnych w żadnym istotnym sensie nie mogła być preferowana przez dobór, jako zupełnie nieadaptacyjna. Podejrzewam, że taka a nie inna specyfika mózgu jako umysłu stanowi podstawowy problem z pojmowaniem początku jako takiego. Okazuje się więc, że nie tylko w biologii nic nie ma sensu bez perspektywy ewolucyjnej. Żyjemy w świecie, w którym dosłownie wszystko ma swoją przyczynę i skutek i to dlatego tak szalenie opornie idzie nam przyjąć tę absurdalnie nieintuicyjną myśl, że przyczynowość wcale nie musi być niepodważalną zasadą. To dlatego, jak sądzę, wciąż pojawiają się pytania co było przed wszechświatem i co wszechświat stworzyło. Obawiam się, że w pełni zadowalającej odpowiedzi nigdy nie będziemy w stanie nie tyle odkryć, co zrozumieć i zaakceptować bez kontrowersji i oporów, że odpowiedź nie istnieje. Zwłaszcza ze strony osób o konserwatywnych inklinacjach.

    Świadomość tego wszystkiego nie sprawia jednak, że jestem gotów uznać dwie wiary – racjonalną, naturalistyczną oraz irracjonalną, fideistyczną za równorzędne poznawczo, czy równie satysfakcjonujące intelektualnie. Z całego mnóstwa powodów – choćby z takiego, ze ta pierwsza oparta jest na jasnych zasadach dopuszczających weryfikację przez każdego, kto tylko ma ku temu ochotę i wiedzę, a druga zaleca tępy dogmatyzm uniemożliwiający korektę wytycznych, jeśli będą one stały w jaskrawej sprzeczności z rzeczywistością.

  9. Istnieje stara oczywista prawda, że niewiedza każdego z nas jest nieporównywalnie większa od posiadanej wiedzy. Jeżeli zatem chcesz coś zrozumieć – stawiaj pytania i szukaj na nie odpowiedzi. Nawet, jeżeli satysfakcjonującej odpowiedzi nie uzyskasz, jest szansa że lepiej poznasz problem, a to już będzie dużo. Uważam, że stawianie pytań jest ważniejsze od dawania odpowiedzi. Może odpowiedź zna albo znajdzie ktoś inny?

  10. Chcący czy nie poparłeś mój wybór. Tylko jedna z opcji zezwala na zadawanie pytań. Ba, zachęca do nich. Druga zabrania kwestionowania raz na zawsze objawionych „prawd”. Co więcej, uszlachetnia ich przyjęcia tym silniej, im bardziej przeczą rozumowi. Oficjalną wykładnią dominującej w naszym kraju religii jest doktryna, że jeśli rozum i wiara oferują sprzeczne wyjaśnienia, należy odrzucić rozum.

  11. Czas… Czy w ogóle istnieje coś takiego jak czas? I co to takiego? Oczywiście w definicji stworzonej przez człowieka i dla człowieka wiemy czym jest czas. Ale wystarczy przyjąć, że wszechświat lub Bóg (a może obaj jednocześnie) są wieczni i pojęcie czasu traci wówczas sens. Po co Bogu czas? Do pracy się nie spóźni, na randkę też. Wątpię, aby nosił ze sobą zegarek i zerkał co chwilę, czy już czas stworzyć kolejną planetę i kolejną istotę. Jednostka jakiejś wielkości fizycznej jeszcze niczego nie wyjaśnia. Ułatwia nam tylko życie. Pojęcie czasu stworzył człowiek, podobnie jak inne jednostki miar. Myślę, że czas skończy się razem z końcem ludzkiej cywilizacji. Gdy zniknie ostatnia samoświadomość. Pomijam możliwość istnienia gdzieś tam w kosmosie innych cywilizacji obdarzonych samoświadomością, które stworzyły pojęcie czasu, bo to też nie jest pewne. Czas i przestrzeń moim zdaniem nie istnieją, są to twory wirtualne, tylko nam się wydaje, że istnieją. Bo czymże jest przestrzeń, w którym materia została osadzona? Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie całkowicie pustą przestrzeń, czyli nicość. Gdzie ona się znajduje. Czy ma początek i koniec. No i skąd się wzięła, bo przestrzeń to też coś. Przestrzeń raczej nie może być nicością, bo w nicości nie może istnieć energia i materia. Zwyczajnie by się rozproszyły i scaliły z tą przestrzenią, zmieniłyby się w nicość. Niby teoria o rozproszeniu materii i energii po iluś tam miliardach lat jest w obiegu, ale towarzysząca jej teoria wielkiego wybuchu jest już mało przekonująca. A może ta przestrzeń to tylko pusty fragment jakiegoś olbrzymiego ciała materialnego, zaś ciała niebieskie, które obserwujemy na nieboskłonie, to paprochy oderwane od tego obiektu. Może naszą obecność tu i teraz da się wyjaśnić inaczej niż tylko czasem i przestrzenią. Może nawet kiedyś do tego dojdziemy jako ludzkość. Wszakże teoria względności też pojawiła się całkiem niedawno. Wszystko to jest dla mnie czystą abstrakcją, gdy się tak dłużej nad tym zastanawiam. Nie próbuję szukać odpowiedzi, bo pojawia się wówczas jeszcze więcej pytań i wątpliwości. Ale sam temat jest idealny do długiej dyskusji w nudne zimowe wieczory, więc czemu nie…

  12. Za cienki jestem, aby ośmielać się na udział w debacie o naturze czasu. Zgadzam się że ta czy inna definicja czasu to tylko próba opisania pewnego zjawiska, niekoniecznie wyczerpująca. Ale tak działamy. Gatunek na przykład to ewidentnie sztuczny twór, ale niezmiernie ułatwia dyskusje taksonomiczne. Nie ma wątpliwości, że wszystko płynie, jak to ocenił dawno temu Heraklit. Następstwa zdarzeń mają miejsce, przekonujemy się o tym non stop. Tej obserwacji nie można jednak bez żadnych zastrzeżeń odnieść do początków wszechświata.
    Wiem, że Bóg bywa przedstawiany jako obiekt ponadczasowy posiadający dostęp do każdej chwili jednocześnie, przeszłej czy przyszłej. Nie wiem tylko skąd to wiadomo – czy w świętych księgach jest na ten temat jakaś wzmianka? Wątpię – jeśli tak, proszę o wyprowadzenie z błędu. Ponadczasowy Bóg to raczej kolejny wybieg apologetów mający na celu uniknięcie zdemaskowania danej religijnej ideologii jako nielogicznej, irracjonalnej, absurdalnej, a ostatecznie zwyczajnie głupiej i infantylnej. I pozornie ten zabieg wydaje się być skuteczny, ale jeśli bliżej przyjrzeć się konsekwencjom, pojawiają się coraz to nowe problemy z tym związane.
    Ale to już chyba temat na inną opowieść.

  13. No dobrze. Zostawmy w spokoju czas i Boga. Wszechświat – jak powstał. Są tylko dwie możliwości (na mój rozum):
    1. Wszechświat – materia, energia i zjawiska fizyczne powstały w pewnym momencie, może w jakimś tajemniczym wybuchu i kiedyś się skończą, bo wszystko, co ma początek ma też koniec.
    2. Wszechświat jest wieczny. W tej wieczności następują jego ciągłe przeobrażenia. Galaktyki powstają i umierają, itd.
    Która idea przemawia do Ciebie bardziej?
    Ja pierwszą odrzucam, bo żeby coś wybuchło to musiało istnieć. Czyli musiała być materia albo energia (podobno przy prędkościach światła nie ma pomiędzy nimi różnicy) i zjawiska fizyczne. Tylko skąd to coś się wzięło w nieskończonej próżni, bo samoistnie się nie „wykluło” w jakimś tam momencie. Druga możliwość niestety nie do pojęcia dla człowieka, wieczności nie da się zrozumieć, jednak bardziej do mnie przemawia.

  14. Niestety nie mogę zapomnieć o czasie i aby pozostać konsekwentnym wybieram opcję, że wszechświat istnieje od zawsze. „Zawsze” jest immanentne względem czasu. Oznacza to, że można się porwać na szacowanie wieku wszechświata i jedno nie wyklucza drugiego. Jednocześnie wyobrażam sobie, że wszechświat będzie miał swój koniec. Mimo tego, że mógł nie mieć początku. Nie wiem, czy takie założenie jest zgodne z logiką i prawami fizyki – chyba tak.
    To ciężkie do objęcia rozumem tematy i znacznie bystrzejsi od nas łamali sobie nad nimi głowy – bez jednoznacznych wniosków. Organiczne narzędzie, jakim się posługujemy może być po prostu nieodpowiednie, żeby nie napisać zbyt prymitywne. Pomimo całej jego niesamowitości.

  15. W jednym mogę pomóc, tego że Bóg ma dostęp do każdej chwili bo czas jest tylko w tym ograniczonym/stworzonym wszechświecie jak to ładnie Avidal opisał, nie wymyślili appologeci …
    Bóg przedstawił się jako: „Jam Jest”/”Jestem, który jestem”/”Jestem” Exodus 3: 13-14
    Przy dzisiejszym rozwoju cywilizacyjnym, jesteśmy syci, bezpieczni i mamy dostęp do dotychczasowych osiągnieć, w tym do teorii względności, to i tak nie jesteśmy w stanie ogarnąć rzeczywistości bez upływu czasu, czy wieczności … to jakim cudem prymitywni pasterze koczownicy, kilka tysięcy lat temu, byli w stanie „wymyśleć” takiego Boga, poza czasem, którego nie można pokonać (bo nie miał postaci)?!
    Jak dla mnie bardziej racjonalne jest, że nie główkowali na poziomie Einsteina, lecz spotkali istotę która tak się przedstawiła, nawet nie sądzą, żeby nawet za wiele myśleli nad tym co takie dziwne imię znaczy …
    A przy okazji jeśli chodzi o to, że naturalistyczna wiara „jest oparta jest na jasnych zasadach dopuszczających weryfikację przez każdego, kto tylko ma ku temu ochotę i wiedzę”, wiem że wielu lepiej się z tym czuje, ale to tak nie do końca.
    Dwa istotne wydarzenia: początek wszechświata i początek życia są przyjmowane „na wiarę” przez obie opcje niezależnie od tego jak dobrą minę robią (jedna z opcji). Nie da się tych zdarzeń nijak zweryfikować naukowo, ani nie zostały zaobserwowane/zarejestrowane, ani nie sprawdzone eksperymentalnie. Choć naturalistyczne powstanie życia powinno być już eksperymentalnie dowiedzione?! Czyż nie?
    Jeśli chodzi o metodę naukową (chyba Popper maczał w tym palce), to warto sobie zdawać sprawę, że ona ma swoje założenia, które ją ograniczają, a te założenia pochodzą z filozofii.
    A filozofia, taka czy inna to tylko czyjaś myśl, nie można jej zweryfikować naukowo, może i można, tylko metoda naukowa ma filozoficzne podstawy! To jak zweryfikować myśl filozoficzną metodą która filozoficzne założenia posiada?!
    Filozofia to w zasadzie taki odpowiednik religii.
    Metoda naukowa jest materialistyczna, więc z założenia wyklucza możliwość zbadania istnienia Boga, nie może dowieźć, ani że Bóg istnieje, ani że nie istnieje. To jakby ktoś chciał widłami wodę z rzeki do wiaderka czerpać.
    Jestem racjonalnym kreacjonistą, któremu (tu może was zaszokuję) logika jest całkiem bliska, dalekim od: „tępy dogmatyzm uniemożliwiający korektę wytycznych” (przynajmniej tak się postrzegam).

  16. Znamy się od jakiegoś czasu i nigdy by mi nie przyszło do głowy poddawać w wątpliwość Twoją zdolność do krytycznego myślenia. Wręcz przeciwnie, mógłbym się jej od Ciebie uczyć. Jeśli miałbyś w jakiś sposób odnieść moje słowa do siebie, to raczej w tym sensie, że wyznawana wiara przyczynia się do zawieszenia tej umiejętności. Tak jakby gen religijności, jeśli istnieje, a o którym pisałem w artykule (a może rozprzestrzeniający się w oparciu o niego megamem) zawierał w sobie skuteczny mechanizm obronny aktywowany za każdym razem, gdy zajdzie taka potrzeba. W każdej innej dziedzinie życia nie przyjmowałbyś dogmatów za obowiązujące, zwłaszcza jeśli brzmią co najmniej dziwacznie. Ba, nie przyjmujesz ich jeśli pochodzą z innej religii niż ta, którą wyznajesz. Oto perspektywa, dla której nazywam dogmatyzm tępym. Nazywam tak ideę, nie ludzi.
    Nie twierdzę tutaj nigdzie, że nauka może dowieść nieistnienia Boga. Choć być może uważam, że jest to w stanie uczynić, choćby metodą która nazywam na własny użytek procesem poszlakowym. Brak jednego mocnego dowodu, ale przesłanek jest tak wiele, że łącznie werdykt może być tylko jeden – to m.in. prawdopodobny brak wolnej woli, uznanie genu jako podstawowej jednostki życia, powwszechność cierpienia i wiele wiele innych. Nie jestem też piewcą filozofii, bo się na niej nie znam. Ot, czasem powołam się na jakąś słynną sentencję, która urzeka mnie subiektywnie odbieraną trafnością. Tylko tyle.

    Nie ma naturalistycznego wyjaśnienia powstania życia, choć podejmowane są próby. Cóż, nie jesteśmy w stanie empirycznie potwierdzić procesu, który miał miejsca dawno temu w nieznanych w zasadzie warunkach. Ale jest szansa, że to się powiedzie. Natomiast perspektywa religijna nie daje takiej nadziei, bo wersja jest ustalona raz na zawsze. A to co oferuje nie jest żadną poważną odpowiedzią, lecz jedynie przesunięciem pytania. Ciekaw jestem tylko jak zareaguje religia na dzień, w którym w laboratorium uda się stworzyć życie z cząstek nieorganicznych. Początkowo zapewne posypia się oskarżenia, aby z czasem dostosować się do nowej rzeczywistości, a jeśli się przy tym uda się choć częściowo zawłaszczyć osiągnięcia nauki, to tym lepiej. Jak to na ogół już wcześniej bywało. Znamienne, że wektor nie zmienia kierunku – nauka nigdy nie musi przystosowywać się do wierzeń, zawsze jest na odwrót.

    „Jestem, który jestem”. Jeśli w boskim tym oświadczeniu odnajdujesz info na temat pozaczasowości Boga, to gratuluję i zazdroszczę przenikliwości. Serio. Jeśli zechcesz jakoś rozwinąć drogę myślową, która prowadzi do takiego wniosku, chętnie ja poznam.

  17. „Jestem, który jestem” można interpretować moim zdaniem różnorako. Kilka wymyślonych na poczekaniu przykładów:
    1. Może w ten sposób przedstawiła się istota, która nie chciała zdradzać swojego imienia,
    2. … a może po prostu go nie miała, bo nikt jej go nie nadał. Istota ta nie miała, bądź nie pamiętała swoich rodziców bądź stwórców,
    3. … a może nazwa ta nie mogła być przełożona na język prymitywnych istot czyli ludzi, a w „ojczystym” języku tej istoty imię to byłoby niemożliwe do wymówienia przez ludzi. Oczywiście mogłaby ona podać dowolne ziemskie imię, ale po co.
    Tych interpretacji można podać więcej, ale faktycznie przekazu o jej wieczności trudno się w tym sformułowaniu doszukać.
    No i skąd wniosek, że istota ta była Bogiem, a nie istotą podobną do nas (tzn. także materialną), lecz będącą na wiele wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Istota taka mogła tylko podszywać się pod Boga, wykorzystując zaawansowane technologie. Dla ówczesnych ludzi byłyby to cuda. Tak, wiem, zaczynam schodzić do tematu starożytnych kosmitów, ale czyż to nie jest bardziej prawdopodobne, niż wizyta samego Boga na Ziemi. Bóg nagle zaszczycił swoją osobą maluczkich na tym łez padole, bo ludzie mają dla niego nadzwyczajne znaczenie. No to jest już szczyt ludzkiego samouwielbienia i braku samokrytyki. Niby do czego jesteśmy potrzebni Bogu? Żeby bić mu pokłony, składać ofiary i wygłaszać słowa uwielbienia w postaci modlitw?… Przepraszam za lekki sarkazm na koniec, ale tak to widzę.

  18. Naukowe poznawanie świata do wiary w Boga ma się nijak. Nauka zajmuje się tylko światem/bytem materialnym, fizycznie poznawalnym. Nauka nie dysponuje narzędziami do badania świata transcendentalnego, znajdującego poza naszymi możliwościami fizycznie poznawczymi.

    Rozważania na temat początków wszechświata i jego dalszego funkcjonowania są domeną fizyki, która zajmuje się najbardziej elementarnymi zjawiskami. Uczeni mogą stawiać hipotezy, weryfikować je, tworzyć teorie, ale też, w miarę coraz lepszego poznawania przedmiotu badań, zamieniać je. Mają do tego narzędzia i eksperymentalne metody poznawcze, wspierając się także wyszukanym aparatem matematycznym. Fizyka, jak również inne eksperymentalne dyscypliny naukowe, nie mogą wykluczyć iż poza obszarem poznawalnej rzeczywistości fizycznej może istnieć naukowo niepoznawalny (dzisiaj) byt (dla wierzących w Boga jest to Bóg), który warunkuje prawa porządkujące funkcjonowanie procesów fizycznych we wszechświecie.

    Naukowo nie można udowodnić, ani wykluczyć, nie tylko istnienia Boga. Nawet w obszarze fizycznie istniejącym i teoretycznie naukowo poznawalnym, wielu zagadnień nie jesteśmy w stanie poznać. Nie poznamy całości naszego wszechświata czy też odległych wszechświatów (jeżeli takowe istnieją). Nie jesteśmy też w stanie zrozumieć, jak na poziomie praw fizyki funkcjonuje najbliższy nam nasz fizyczno-chemiczno-biologiczny mózg. Wprawdzie chemia i biologia odwołują się do praw fizyki, ale fizyka nie uwzględnia naszych przeżyć z przeszłości, naszego sposobu myślenia, naszego nastroju oraz wielu innych spraw, które istnieją w naszym umyśle (w mózgu). Fizyka ich nie uwzględnia, bo nie może, bo nauka ta dotyczy zjawisk fizycznie najprostszych i procesów fundamentalnych. Tymczasem biologia, a zwłaszca neurobiologia, dotyczą procesów o wielkim stopniu złożoności, największym w przypadku ludzkiego umysłu. Badania trwają, budowane są krzemowe sieci neuronowe warunkujące sztuczną inteligencję, a my na temat naszego umysłu nadal więcej nie wiemy niż wiemy.

    Ponieważ wiara w Boga funkcjonuje w umyśle człowieka poza obszarem nauki, zatem nie wydaje się, żeby między nauką a wiarą była jakaś sprzeczność. Nauka proponuje konkretną wiedzę w olbrzymim obszarze naszej niewiedzy. Natomiast w Boga albo się wierzy albo nie; można oczywiście mieć również wątpliwości.

    Gdzie zatem występują sprzeczności? Występują między między nauką a tworzonymi przez człowieka religiami. Problem polega na tym, że różne religie wyjaśniają istnienie Boga i stworzenie przez Niego wszechświata (wszechświatów), wykorzystując czysto ludzkie, ziemskie kryteria i budując na nich „niepodważalne” dogmaty oraz tworząc ideologie i teksty sprzeczne z naukowo udowodnionymi prawami i procesami fizycznego świata. Prowadzi to powstawania sprzeczności i myślowego chaosu.

    Jakże długo w religijnych wierzeniach twierdzono, że Ziemia jest płaska, że nie tylko Ziemia ale nawet rośliny powstały wcześniej niż słońce, że nie Ziemia obraca się wokół słońca lecz słońce wokół Ziemi. Jaki był koniec żywota Galileusza, a nawet zakazanych dzieł Kopernika? I nie chodziło przecież o negację istnienia Boga; chodziło o niezgodność z religijnymi dogmatami.

    Niezgodne z naukowymi dowodami, ludzkie religijne wypaczenia i manipulacje potrafią doprowadzić do utraty wiary nawet człowieka wierzącego w Boga. Poza tym religie były i są wykorzystywane do celów politycznych i wojennych. Dlaczego w religiach monoteistycznych Bóg oraz liczni bogowie w pozostałych religiach kazali ludziom zabijać ludzi?

    I jeszcze jedno – dlaczego w religii żydowskiej Bóg Abrahama jawił się tylko jako Bóg narodu wybranego, a był tak okrutny dla wszystkich mieszkańców Ziemi? Za nieposłuszeństwo „Ewy” i „Adama” skazał wszystkie potomne pokolenia całej ludzkości na cierpienia, szczególnie na cierpienie kobiet podczas fizjologicznego porodu. W naukach Jezusa ten sam Bóg emanował jednak miłością do ludzi; tymczasem przez całe wieki Jego wyznawcy z JEGO IMIENIEM na ustach zabijali i zabijają innych Jego wyznawców. Bo to jest ludzki problem religii a nie istnienia czy nie istnienia Boga.

  19. Nie mogę pominąć Twojego stwierdzenia o braku sprzeczności bez komentarza. Takie sprzeczności bez wątpienia zachodzą, choć bywają różne w zależności od wybranej religijnej wizji świata. Dotyczą zarówno spraw błahych jak i fundamentalnych. Żadna gimnastyka umysłowa, żadne sofizmaty nie zmienią faktu, że organizmy rozwijają się w drodze ewolucji, kobieta nie powstała z żebra mężczyzny, języki świata nie powstały w wieży Babel, a ziemia nie jest płaska (niektóre przykłady z Tory). Zdaję sobie sprawę, że co niektórym bezpieczniej jest przyjmować mętne interpretacje operujące obiecująco brzmiącymi terminami typu „metafora”, „alegoria”, „przypowieść’. Taka taktyka świetnie się sprawdza, stosuje ją niemal wszyscy. Czyż jednak nie uczciwsza jest ortodoksyjna postawa fundamentalisty? Moim zdaniem zdecydowanie tak, choćby była przez to wielokroć bardziej szkodliwa społecznie. W tym kraju mamy jakieś 90 procent zadeklarowanych katolików i pewnie ułamek procenta katolików faktycznych, stosujących się do zasad wyznawanej religii! A przez to de facto są heretykami zasługującymi na klątwę w najlepszym wypadku, a wieczne potępienie w najgorszym razie. I nawet na ogół nie zdają sobie z tego sprawy, jak bardzo ryzykują. Wizja Boga, w którego każe im się wierzyć jawi się jako tak nieatrakcyjna, nieintuicyjna i niemądra że tworzą sobie własne, wybrakowane jej wersje. Nic dziwnego, produkt musiał się przeterminować przez wieki i nie przystaje już do współczesności. Najefektywniejszą formą tej ucieczki od absurdu jest pozbawienie Boga tylu atrybutów ile tylko się da. Tylu, aby nie można go było zweryfikować we własnym sumieniu na podstawie dostępnej wiedzy. Tylko że taki Bóg stopniowo rozmywa się coraz silniej w jakiś nieokreślony byt, którego równie dobrze mogłoby nie być, który nie ma żadnego praktycznego znaczenia. Pozostaje jedynie metafizycznym pretekstem. Jest dla mnie czymś niezmiernie groteskowym, że religie i ich wyznawcy tak bardzo oddalili się od siebie, a mimo to wciąż trwają w jakiejś dziwacznej symbiozie i jedno potrzebuje drugiego.

    W mojej ocenie mamy więc nie jedną lecz dwie fundamentalne sprzeczności. Wiara religijna i instytucjonalne religie kontra nauka, oraz nieco mniej istotna – religia kontra wierni. NOMA, rozłączne magisteria, nieoddziałowujące na siebie poziomy poznania?
    Nic na to nie wskazuje.

  20. Religia powstała, gdy pierwszy oszust spotkał pierwszego głupca – to sentencja Marka Twaina, pod każdym względem słuszna, bo nikt inny nie powiedziałby tego tak mądrze, krótko, dosadnie i odważnie 🙂

  21. Sentencja ma moc, ale nie jestem pewien, czy to nie fake. Z tego co się orientuję, M.Twain raczej tego nie powiedział. Choć pasuje do niego. Dlatego z cytatami warto uważać, zwłaszcza jeśli autora nie ma już wśród nas.
    Moje ulubione powiedzenie i – co istotne – wiarygodne, należy do Keiry Knightley. „Wierzę w życie przed śmiercią”.

Leave a Reply