Zastanawiam się, jak opisać kogoś tak charyzmatycznego i niepowtarzalnego, jak Boguś Soszyński, aby choć w części ukazać jego wyjątkowość tym, którzy go nie znali. Bo my, którzy go znaliśmy, wchłonęliśmy te wyjątkowość do głębi i na długo – piszę nie tylko za siebie, ale myślę, że się nie mylę. Cóż, chyba się nie da. Nie da się opisać piękna wewnętrznego człowieka, chyba że ma się wielki talent. Mimo to spróbuję. Mam taką potrzebę i uważam, że powinienem.
Bogusia poznałem podczas warsztatów syrfidologicznych w Przedborzu w 2012 roku. Jako nowy uczestnik natychmiast trafiłem pod jego skrzydła; z czasem przekonałem się, że bardzo lubił rozmawiać, na rozmaite tematy, a nade wszystko lubił rozmawiać z ludźmi, których dopiero co spotkał na swej drodze. Mimo kilkudziesięciu lat, jakie nas różniły, ani przez chwile nie czułem się w jego towarzystwie onieśmielony. Jego autorytet wzbudzał respekt, lecz on sam zachowywał się raczej jak bardziej doświadczony kolega, niż srogi nauczyciel. Nie wiedziałem wtedy, że to pierwsze z setek naszych terenowych – i nie tylko – spotkań. Podczas nich odkrywał przede mną całe mnóstwo „miejscówek”, przytaczał anegdoty z dawnych lat, rozbawiał swoim specyficznym poczuciem humoru. A nade wszystko, barwnie opowiadał o owadach. Jak, gdzie, kiedy – a pamiętał szczegóły . Słuchałem Go z przejęciem. I okazywało się, że żadne zmyślone, choćby najbardziej niesamowite historie nie mogą dorównać ofercie natury, którą Boguś prezentował. Otwierał mi oczy na niedostrzegalny dotąd świat wokół mnie, tak bliski, a tak wcześniej daleki i egzotyczny. Stałem się odkrywcą i jestem nim do dziś.
Muchy to była pasja jego życia. Bzygi, bąki, lenie, łowiki, lwinki. Jeśli było ich dużo w terenie, mawiał że grają jak harfy eolskie. Jeśli jakiś gatunek był rzadki – otrzymywał miano ekscesu, jeśli pod jakimiś względami odbiegający od standardów danej rodziny – wtedy stawał się w jego ustach „wyuzdany”. Boguś słynął ze swoich powiedzonek. Stanowiły jeden z tych Jego atrybutów, które uczyniły go nieśmiertelnym. Z pewną dozą kontrolowanej przesady obiecywał, że pokaże mi takie muchy, jakich jeszcze biały człowiek na oczy nie widział. Pamiętam, jak zachęcał mnie do odwiedzenia kolejnego, nowego dla mnie stanowiska; jak to zobaczysz, nie będziesz już tym samym człowiekiem, przekonywał. I miał rację, dzięki niemu nie jestem już tym samym człowiekiem.
Boguś odszedł we wtorek 23 stycznia 2018 roku, nie doczekawszy nadchodzącego sezonu. Wiem, że tego nie usłyszy, ale będę go informować, jak mucha fruwa, tak jak to czyniłem przez ostatnie lata.
I nie zapomnę.
Czarna opaska na banerze głównym nigdy nie zostanie zdjęta.