Bursztyn jest skamieniałą żywicą kopalną, która występuje na różnych obszarach naszego globu i pochodzi z różnych er geologicznych w przedziale od 5 mln (trwająca do teraz era kenozoiczna) do 230 mln lat (era mezozoiczna), a szczątkowo nawet starsze (z ery paleozoicznej). Mnie zainteresował nasz bursztyn bałtycki, który ze względu na swoje piękno budził zainteresowania człowieka już od neolitu (IV-II wiek p.n.e., epoka kamienia gładzonego, poprzedzająca epokę brązu). Opisywany był przez Homera, a później zachwycili się nim Rzymianie. Znad Bałtyku do basenu Morza Śródziemnego istniał rozgałęziony szlak bursztynowy przez ziemie dzisiejszej Polski i Ukrainy.
Istnieje kilka rodzajów bursztynu zależnie od miejsca występowania. Różnią się kolorem, transparentnością, a nawet zapachem. Bursztyn bałtycki, nazywany też bałtyckim złotem (ma najczęściej kolor złotawy) w nazewnictwie naukowym nosi nazwę sukcynitu. Pochodzi z żywicy drzew iglastych rosnących przed kilkudziesięciu milionami lat na obszarze dzisiejszej Skandynawii i dzisiejszego Bałtyku. Bryłki żywicy były przenoszone przez rzeki płynące na południe, a także przez lodowce. Bursztyn ten występuje w osadach czwarto- i trzeciorzędowych ery kenozoicznej. Jego duże „pokłady” znajdują się na obszarze otaczającym Zatokę Gdańską i dalej na południe, aż po Lubelszczyznę i Ukrainę.
Lepka, spływająca z drzew żywica zabierała wszystko, co znalazła po swojej drodze, i było dostatecznie małe do zamknięcia w jej wewnętrzu. A świat zwierzęcy w okresie ery kenozoicznej był już przebogaty w owady i pajęczaki. Zamknięte w bryłach bursztynu uległy dehydratacji i fosylizacji, dzięki czemu przetrwały często w bardzo dobrym stanie stając się cennym materiałem badawczym dla paleontologów. Stały się one również przedmiotem mojej fotograficznej aktywności z myślą o szerszym udostępnieniu zdjęć w formie wystawy. Okazy bursztynu wybrane do mojej wystawy pochodziły ze zbiorów Muzeum Ziemi PAN w Warszawie. Spędzałem tam dużo czasu fotografując ciekawe eksponaty na miejscu. Trzeba było dokładnie obejrzeć tysiące bryłek bursztynu i wybrać te, które pozwalały uzyskać czytelny obraz fotografowanych modeli.
Przygotowując wystawę zaprosiłem do współpracy drugiego fotografa, Marka Wyszomirskiego, dzieląc się z nim wypożyczonymi okazami, których nie zdążyłem sfotografować w siedzibie Muzeum. Sponsorem wystawy była Gmina Wieluń (leżąca na dawnym szlaku bursztynowym), gdzie ekspozycja zdjęć towarzyszyła VIII Europejskiemu Świętu Bursztynu (9-10.08 i trwała do 14.09.2014). Wcześniej jednak wystawa gościła w Muzeum Ziemi PAN w Warszawie (4.07 – 3.08.2014). Później trafiła do Łodzi, Gdańska (Muzeum Bursztynu), Janowa Lubelskiego (Muzeum Fotografii), Lublina, Rzymu, Paryża – kolejność nie jest chronologiczna. Planowany był też Lwów.
W tym wpisie prezentuję zdjęcia mojego autorstwa. Przedstawiają one głównie świat owadów (z dominacją muchówek), ale również pająków sprzed około 40 mln lat. Fotografowanie inkluzji bursztynowych było dużym wyzwaniem. Wymagało czasu i cierpliwości aby dobrze zaprezentować główny temat, a w jak największym stopniu uniknąć pokazywania elementów niechcianych. Należało zminimalizować wpływ na ostateczny wynik fotografowania różnych artefaktów i zniekształceń obrazu powodowanych czynnikami wewnętrznymi (zanieczyszczenia, rysy, pęknięcia, pęcherzyki gazu) i powierzchniową nieregularnością bryłki bursztynu, co wpływa na przechodzenie i rozproszenie światła, a ostatecznie na jakość rejestrowanego obrazu. W programie graficznym często usuwałem niechciane ingrediencje, uzyskując w ten sposób maksymalną czytelność fotografowanego tematu i możliwie jak najwierniejsze pokazanie biologicznego indywiduum sprzed 40-45 milionów lat, a nie wszystkiego, co się tam przy okazji znalazło. W przypadku jednego ze zdjęć mrówki pozwoliłem sobie na przekształcenie fotografii w malowidło.
Fotografowany bursztyn był często wielkości paznokcia (nawet najmniejszego). Największe bryłki miały długość 3-5 cm. I pomyśleć, że istnieją „bryłki” mające ponad pół metra, ważące po kilkadziesiąt kilogramów. Okazy biologiczne zamknięte w „moim” bursztynie miały zwykle rozmiary kilku milimetrów. Na duży okaz zwierzęcia trafiłem tylko raz – w Muzeum Bursztynu w Gdańsku; był to fragment ciała jaszczurki. Niestety bryłka żywicy była zbyt mała, żeby objąć całą jaszczurkę. Otoczakowaty kształt eksponatu wydaje się wskazywać, że siły natury (woda, lodowiec) mogły zniszczyć większy pierwotnie kawałek bursztynu, i oglądamy tylko jego resztkową pozostałość.
Wszystkie zdjęcia są pojedynczymi strzałami. Nawet przez myśl mi nie przyszło korzystanie z techniki łączenia wielu klatek (stackowanie) dla uzyskania dużej głębi ostrości. Do dzisiaj nie uznaję tej doskonałej metody pokazania detali po całości obrazu. W moim fotografowaniu przedkładam „malowidło” nad „rysunek techniczny”. Stackowanie bursztynowych inkluzji czeka na kogoś innego, bo warto to zrobić. W prywatnych zbiorach muzealnych można spotkać doskonale przygotowane okazy do takiego fotografowania. Były one np. eksponowane podczas naszej wystawy w Muzeum Bursztynu w Gdańsku.
Galeria autora artykułu – gorąco polecam kliknięcie miniaturek, aby w pełni dostrzec piękno form życia zaklętego w bursztynie
Rafał Kaźmierczak – avidal
Aleksander, wczoraj spotkałem się z informacją, że tych wszystkich owadów zatopionych w bursztynie w praktyce już tam nie ma, a to co widzimy to tylko ślad po nich, jakiś rodzaj odlewu. Artefakt. Czy możesz to zweryfikować?
Uznaję taką interpretację fizycznie istniejących obiektów, które fotografowałem. Podobnie, same zdjęcia są tylko cyfrowym zapisem (śladem) fotografowanej rzeczywistości. W odniesieniu do zdjęć bursztynowych inkluzji mamy ślad nawet potrójny, ponieważ dochodzi do tego jeszcze kontekst czasowy – około 40 mln lat. To nie przeszkadza jednak w poznawaniu rzeczywistości nawet tak odległej w czasie. Widzimy morfologię fotografowanego obiektu, co pozwala na jego identyfikację.
Na jednym ze zdjęć pająków (trzecim od końca) są pęcherzyki gazu, które dowodzą lizy treści komórkowej. Pająka w całości oczywiście tam nie ma, ale to co widzimy fizycznie istnieje. Tylko co to jest? Prawdopodobnie jest to zachowana pozostałość trwalszych struktur stawonoga. Na bardziej śladowych „śladach” wyrosła cała paleontologia.
A tak na marginesie, wszystko co widzą nasze oczy jest też tylko śladem odciśniętym w naszym mózgu. Nie mniej zgadzam się, tak czy inaczej obiekty na prezentowanych tu zdjecia są tylko śladami.
Opierałem się na wyjaśnieniach doktora Daniela Tyborowskiego z paleontologicznego kanału na youtube. Była to w zasadzie krótka dygresja, ale zawierała jasny przekaz, że owada jako takiego w inkluzji nie ma. Dostrzegam tu analogię ze skamieniałościami, w których materiał mineralny zastąpił tkankę organiczną w procesie fosylizacji. Doktor wspomniał o tym przy okazji pytania o możliwość pozyskania DNA z takiego owada, co jest w związku z tym nierealne.
Też tak uważam, że pozyskanie DNA jest tu nierealne, i to niezależnie od milionów lat, bo autoliza kiedyś żywych komórek jest nieubłagana, a stawonogi nie mają kości ani zębów. Jeżeli poozostaje struktura chitynowa, DNA tam się raczej nie znajdzie.
Zgadza się, ale przekaz był taki, że nawet gdyby DNA nie podlegało samorzutnemu rozpadowi, to niczego by to nie zmieniło. To co widzimy wewnątrz inkluzji to tylko substytut kiedyś istniejącego owada, z tego co zrozumiałem (ale nie jestem pewien czy w sposób uprawniony – jak pisałem to była dość ogólna, nieprecyzyjna uwaga) pozbawiony jakichkolwiek tkanek organicznych z powodu specyfiki, istoty procesu powstawania samej inkluzji.