Zakładka ma w tytule „i nie tylko”, zatem będzie tu nieco o owadach, dużo o porostach, ale nie tylko. Mój rozległy przydomowy ugór jest fotograficznym poligonem, na którym zwykle fotografuję owady i pająki. W tym roku, niestety, łowy były ubogie w takie trofea; zostałem jednak niespodziewanie nagrodzony dwoma nowymi dla mnie gatunkami. Były to – delikatny pajączek zawijak żółtawy Enoplognatha ovata ukrywający się w owocostanie kozibrodu oraz larwa bryzguna brzozowca Cimbex femoratus owinięta na pędzie situ rosnącego pod brzozą.
Z uwagi na postępujący ubytek małej zwierzyny zwróciłem uwagę na bardzo ciekawy świat porostów. Spotykamy je niemal na każdym kroku, w Polsce najwięcej w lesie. Szczególnie bogata w porosty jest tundra i tajga. Czy chodząc po lesie tak bardzo zwracamy na nie uwagę? Najpierw jednak inne pytanie – czym są porosty i gdzie mieszczą się one w systematyce organizmów żyjących na naszej planecie? Kiedyś było prosto – były dwa królestwa – roślin i zwierząt, zatem porosty znalazłyby się w królestwie roślin. Ale nauka ma to do siebie, że przyjmowane paradygmaty nie są ustalone raz na zawsze. W miarę coraz lepszego poznawania otaczającego nas świata i postępu badań, wcześniej przyjęte paradygmaty są zmieniane – zwłaszcza w naukach przyrodniczych.
W wieku XVII Karol Linneusz w wiekopomnym dziele swojego życia uwzględniał istnienie tylko dwóch królestw ziemskich organizmów– królestwa roślin i królestwa zwierząt. Zaproponował systematykę opartą głównie o opis morfologiczny gatunków oraz podobieństwo między nimi w wyższych taksonach. W XX wieku badania fizjologii, metabolizmu i genetyki organizmów żywych umożliwiły dynamiczny rozwój filogenetyki, czyli ewolucyjnego pokrewieństwa między gatunkami. Przyniosło to i nadal przynosi konkretne zmiany w strukturze drzewa filogenetycznego różnych organizmów. Na przestrzeni ostatnich lat obserwowałem takie zmiany w obrębie mikroskopijnych grzybów strzępkowych (pleśni). Dochodziło nawet do zmian niektórych nazw gatunkowych. I tak opisana przez Alexandra Fleminga pleśń produkująca penicylinę znana była pod dwiema nazwami – jako Penicillim chrysogenum i Penicillium notatum. Ostatnio jednak, na podstawie badań chemicznych wytwarzanych metabolitów proponowana jest nazwa Panicillium rubens.
Skoro jesteśmy już przy grzybach (pleśniowych, ale grzybach), to warto zaznaczyć, że zgodnie z propozycją Linneusza zaliczane były one do królestwa roślin. Podobnie było z bakteriami – jeszcze nie tak dawno mówiło się, że nasze jelita zasiedlane są przez bakteryjną „mikroflorę”. Tymczasem we współczesnej systematyce zarówno bakterie, jak i grzyby mają wydzielone odrębne królestwa. Gdzie jest zatem miejsce porostów – w którym z pięciu przyjętych teraz królestw ziemskich organizmów?
Na pierwszy rzut oka porosty są organizmami bardzo dziwnymi, ponieważ składają się z dwóch lub nawet trzech filogenetycznie odległych taksonów. Tworzą układ symbiotyczny heterotroficznych grzybów z autotroficznymi glonami (zielenicami) albo, rzadziej, z cyjanobakteriami (autotroficznymi sinicami) lub też obydwoma tymi fotobiontami jednocześnie. Grzyb zapewnia asymilację składników mineralnych i organicznych z podłoża, natomiast glon czy bakteria, dzięki fotosyntezie, zapewniają asymilację dwutlenku węgla do syntezy cukrów i dalszych metabolitów.
Jak takie stwory zatem zaszeregować? Zdania są podzielone; jedni autorzy nie uznają porostów za jednostkę taksonomiczną, lecz za złożony układ dwóch lub więcej organizmów. Ponieważ jednak plecha grzybów tworzy podstawową strukturę morfologiczną, dopiero wtórnie zasiedlaną przez glony, przez niektórych autorów porosty są zaliczane formalnie do królestwa grzybów. Używana jest nawet nazwa grzyby porostowe (lichenizowane).
W tym miejscu warto przytoczyć oczywistą prawdę biologiczną – żadne zwierzę czy roślina nie jest organizmem samoistnym. Stabilne funkcjonowanie całej przyrody zapewniają złożone układy wielogatunkowe, które tworzyły się i dopasowywały przez miliony lat. Duże organizmy są zasiedlane przez małe, zwykle mikroskopijne. Chociaż ich nie widać, zapewniają prawidłowe funkcjonowanie organizmów wyższych.
Nasz ludzki organizm zawiera znacznie więcej komórek „obcych” (bakteryjnych i nie tylko) niż naszych własnych. Bez tych rezydentów w naszym ciele i na jego powierzchni nie moglibyśmy żyć. No to jak w końcu – taksonomicznie jesteśmy gatunkiem Homo sapiens czy wielogatunkowym układem zbiorowym? Tu nie mamy wątpliwości; mimo, że bez zasobów genetycznych naszych mikroskopijnych rezydentów nie jesteśmy w stanie samodzielnie istnieć – uznajemy siebie za genetyczny monolit. Niestety tak nie jest, genowe zasoby naszych rezydentów poważnie uzupełniają ludzki potencjał genowy biorąc istotny udział w tworzeniu naszego dobrostanu, a nawet bronią nas przed infekcjami ze strony patogenów.
Wróćmy jednak do porostów. Organizmy te spełniają na Ziemi cały szereg funkcji biologicznych, chemicznych i fizycznych (głównie komponent grzybowy). Biorą udział w przemianie materii organicznej, ale też wytwarzając kwasy organiczne potrafią doprowadzić do korozji skały i betonu. Na obszarach tundry i lasów borealnych porosty są pokarmem reniferów. Niektóre porosty od dawna były też spożywane przez ludzi żyjących np. w Laponii czy na Dalekim Wschodzie. Porosty od dawna wykorzystywano także w medycynie ludowej; i rzeczywiście – w późniejszych badaniach potwierdzono występowanie w nich substancji leczniczych. Dla biologów obecność określonych porostów jest wyznacznikiem dobrej kondycji środowiska przyrodniczego. Niestety od drugiej połowy XX wieku obserwujemy zatrważający zanik porostów (zwłaszcza w lasach) na skutek chemicznego zanieczyszczenia i degradacji środowiska przez człowieka.
Porosty mają bardzo ciekawą i zróżnicowaną morfologię, o której decyduje gatunek grzyba. Spodem przyrastają do podłoża, a na powierzchni mogą tworzyć rozrastające się płaskie, ziarniste lub łuskowate kolonie albo wyrastać pionowo np. w postaci kielichowatych tworów. Inne tworzą duże, silnie rozgałęzione kępki lub długie zwisające z drzew krzaczkowate brody. Niektóre porosty należące do chrobotków zakwitają czerwienią. Są to organy (owocniki), zawierające konidia (zarodniki) służące do wegetatywnego rozmnażania się grzyba. Grzyby w porostach mogą rozmnażać się zarówno wegetatywnie jak i generatywnie (płciowo), podczas gdy zasiedlające je glony i bakterie rozmnażają się tylko wegetatywnie przez podział komórek.
Po więcej porostowych (i nie tylko) informacji zachęcam do lektury książki „Porosty, mszaki, paprotniki” autorstwa Hanny Wójciak. Ja natomiast zaprezentuję kilka przykładów różnych gatunków porostów sfotografowanych wokół naszego wiejskiego siedliska oraz w pobliskim lesie. Mimo, że w lesie porosty widujemy głównie na drzewach, to jednak bogactwo ciekawych form chrobotków można spotkać również na rozkładającym się drewnie oraz na suchych piaszczystych polanach leśnych.
Na zdjęciach pokazane są kolejno po dwa przykłady porostów rosnących na ziemi, na drzewie (na brzozie) oraz na kamieniu. Nie mając wystarczającej wiedzy z zakresu lichenologii, nie odważyłem się na podawanie nazw prezentowanych okazów.
PS
Wpis ten dedykuję Markowi Wyszomirskiemu, którego zdjęcia chrobotków spowodowały przed wielu laty moje zainteresowania nie tylko porostami, ale również w szerokim ujęciu makrofotografią. Zdecydowanej większości swoich zdjęć nie zaliczam jednak do makrofotografii (nie mieszczą się w książkowej definicji tego gatunku). Dla mnie to tylko fotografia zbliżeniowa, w czym pozostaję w stałej niezgodzie z moim Przyjacielem. Ale to wymaga wyjaśnienia.
Posłużę się przykładami. Zamieszone niżej zdjęcie gąsienicy bielinka kapustnika (Pieris brassicae), chociaż może być uznane w najszerszym popularnym ujęciu za makrofotografię, jest tylko przykładem fotografii zbliżeniowej.
Poniższy portret gąsienicy jest przykładem fotografii zbliżeniowej już bardzo bliskiej podręcznikowej definicji makrofotografii. Nie uzyskałem tu jednak odwzorowania przynajmniej 1:1 na matrycy aparatu, jak tego wymaga definicja.
Kiedy chcę wejść w zakres makrofotografii zestaw z obiektywem macro uzupełniam makrokonwerterami – o mocy skupiającej 8 dioptrii lub nawet 25 dioptrii. Prawdziwą makrofotografią jest bez wątpienia następne zdjęcie głowy tej gąsienicy.
Wszystkie trzy kadry gąsienicy zostały zapisane na matrycy formatu 4/3 przy użyciu obiektywu macro o ogniskowej 60 mm. Ale na trzecim zdjęciu obiektyw uzbroiłem dodatkowo makrokonwerterem o mocy 25 dioptrii. Na matrycy uzyskałem zatem czterokrotne powiększenie obrazu rysowanego przez sam obiektyw. Za takie zbliżenie płaci się jednak tzw. papierową głębią ostrości.
Skoro już poruszyłem kontrowersyjny temat makrofotografii, brnę dalej. Wynik pokazany na ostatnim zdjęciu mógłbym osiągnąć powiększając wycinek poprzedniego kadru. Kto by to zauważył na potężnie zmniejszanych zdjęciach do Internetu, a nawet na wystawowym powiększeniu? Kluczem byłaby tu większa głębia ostrości, oczywiście zakładając, że zdjęcie jest pojedynczym strzałem a nie wynikiem nakładania na siebie n kadrów (stacking).
I następne pytanie. Kto z oglądających zdjęcie wie (i kogo to interesuje), w jakiej skali odwzorowania fotografowany obiekt został zapisany na matrycy aparatu fotograficznego? Często nie wie tego dokładnie nawet fotograf. Określić rozmiar obiektu zapisanego na matrycy jest bardzo łatwo, ale czy zmierzyliśmy jego rzeczywistą wielkość?
Wracając do definicji i samej nazwy – makrofotografia, czy może fotomakrografia? W tym drugim przypadku mamy zgodność z kryteriami podręcznikowej definicji, ponieważ takie sformułowanie nazwy dotyczy powiększonego zapisu światłem – oczywiście zapisu na kliszy lub matrycy. Czym w takim razie byłaby makrofotografia? Makro z definicji oznacza: duży, wielki oraz powiększenie. Makrofotografia (inaczej fotografia makro) to zatem fotograficzne powiększanie, czyli że obraz uzyskany do oglądania na zdjęciu jest powiększony w stosunku do fotografowanego obiektu. Z nazwą „makrofotografia” byłoby wszystko w porządku, a omawianej definicji trzeba by przypisać tylko nazwę „fotomakrografia”. Byłoby dobrze, gdyby nie nowy problem. Jeżeli za kryterium makrofotografii przyjęlibyśmy stosunek 1:1 (i więcej) wielkości obiektu na końcowym, przygotowanym do oglądania obrazie do rzeczywistej wielkości modela, to wówczas makrofotografią okaże się nawet powiększona ludzka postać na billboardzie. A tego makropasjonaci już nie zaakceptują.