Chociaż najlepszy fotograficzny poligon mam wokół swojego siedliska, czasem zapuszczam się nieco dalej, na śródleśne torfowisko. Jest to użytek ekologiczny, do którego przed wielu laty zawiózł mnie zaprzyjaźniony leśniczy. Cel był oczywisty – pojechaliśmy tam fotografować rosiczkę okrągłolistną (Drosera rotundifolia), głównie dla niewątpliwej urody tej roślinki.
Ale wróćmy do rosiczek. Wszyscy przyzwyczailiśmy się, że to rośliny są zjadane przez zwierzęta, tymczasem bywa również odwrotnie. Rośliny też mogą być prawdziwymi drapieżnikami zjadającymi drobne zwierzęta, głównie owady. Nie dziwmy się, ponieważ drapieżnictwo jest jednym z głównych, szeroko rozpowszechnionych napędów ewolucji. Nie ma powodu, żeby było ono ograniczone do królestwa zwierząt.
Wydaje się, że jest jednak istotna różnica miedzy drapieżnictwem u zwierząt a drapieżnictwem u roślin. U tych pierwszych występuje stymulacja doskonalenia się po obu stronach. Po obu stronach giną osobniki najsłabsze, a przeżywają najmocniejsze, najlepiej przystosowane do życia w określonych warunkach. W przypadku drapieżnych roślin oszukana zwierzęca ofiara sama z własnej woli wpada w pułapkę i mocno schwytana nie ma szans na przeżycie.
Istnieje sporo roślin mięsożernych, w tym nasze rodzime rosiczki. Dzięki drapieżnictwu zdołały opanować środowisko pozbawione wielu pierwiastków biogennych, a przede wszystkim azotu. Wytwarzają ładne delikatne kwiatostany, które nie są jednak atrakcyjne dla owadów, a mimo to leśne owady zlatują się do tych roślinek wabione kolorem i zapachem. Czerwieniejące z daleka liście rosiczki wyposażone są w długie macki z gruczołami wytwarzającymi tzw. rosę miodową – słodką ciecz; która zwabionym owadom zamiast pokarmu niesie śmierć.
Ponieważ rosa miodowa jest bardzo lepka, owad nie może się uwolnić. Słodkie i lepkie kropelki zawierają również kwas mrówkowy oraz enzymy trawienne rozpuszczające miękkie wnętrze ciała owada. Można uznać, że rosiczki są wyposażone w zewnętrzny żołądek. Liść powoli zamyka się i wchłania strawioną papkę, uzyskując azot i inne pierwiastki niezbędne do życia. Później liść się otwiera, a wiatr zdmuchuje chitynową pozostałość (nie zawsze).
W roku 2009 obserwowałem wyjątkowe wydarzenie na torfowisku; przez ponad dziesięć lat widziałem coś takiego tylko raz. Podczas sesji zdjęciowej trwającej około pół godziny zarejestrowałem długą serię ujęć – od „udanego” wylądowania ofiary na liściu rosiczki, po jego „uwolnienie”, które przyszło z zewnątrz.
Kiedy obserwowałem beznadziejną walkę owada z lepką mazią i robiłem kolejne zdjęcia, w polu widzenia pojawiła się mrówka. Zaczęła się trwająca około 20 minut szamotanina, podczas której mrówka starała się wyrwać żywą jeszcze ofiarę z objęć rosiczki. Wydawało się, że mrówka nie ma szans, owad był już mocno uchwycony przez lepkie macki rosiczki. Przez cały czas walki o zdobycz mrówka szybko i z gracją poruszała się unikając kontaktu z lepką cieczą. Powtarzane wysiłki mrówki doprowadziły do rozciągnięcia się lepkich „nitek” i osłabienia chwytu ofiary przez rosiczkę. Na koniec wystarczyło już tylko kilka szarpnięć, i mrówka szybko uciekła ze zdobyczą po mchach i pędach żurawiny. Niemal nie nadążałem z ruchem aparatu i łapaniem ostrości.
Podobnie z pająkami – duże zwykle biegają bezkarnie po całym torfowisku i po rosiczkach, zrywając lepkie więzi. Nie zawsze; podczas jednego pleneru na torfowisku zobaczyłem tylko „wydmuszkę” po już strawionym dużym pająku. Na zdjęciu widoczny jest pusty „worek” po odwłoku. Nawet taki „olbrzym” wpadł w zasadzkę i nie zdołał uwolnić się. Zastanawiam się – a może w ten sposób ułatwił sobie proces linienia? Mało prawdopodobne.