Te paskudne szerszenie

Nasza największa osa – szerszeń europejski Vespa crabro budzi powszechną niechęć; moją budziła również. Spotkałem ludzi mieszkających pod lasem, którzy twierdzą, że szerszenie w ich siedlisku nie stanowią problemu. Usłyszałem nawet stwierdzenie – e, panie, swoich nie „kąsają”. Ci sami ludzie nie lubią natrętnych mniejszych gatunków os, które atakują stół podczas spożywania posiłków na świeżym powietrzu. U nas inne osy też przeganiamy, ale szerszenie, które przylatują zwykle do światła podczas wieczornych spotkań na tarasie, zostawiamy już w spokoju. Wcześniej nie tak to jednak wyglądało; wzywałem straż pożarną do likwidacji gniazd, a później już sam je likwidowałem, bo w naszym wiejskim siedlisku buszowały przecież wnuki. Teraz jest mi z tego powodu przykro, a szerszenie u mnie mają się dobrze, myślę że nawet za dobrze.
Gniazda szerszeni znajduję w różnych miejscach, jednego lata zadomowiły się nawet w mojej fotograficznej czatowni na żurawie, którą wykorzystuję tylko wczesną wiosną. Była wolna, to się wprowadziły. Innym razem wielki szerszeń chciał na moich oczach zająć dziuplę z dudkami, ale szybko zrezygnował. Chyba odstraszyły go długie dzioby znajdujących się w środku młodych. Ale do wolnej przeznaczonej dla ptaków budki lęgowej na ścianie budynku gospodarczego to jednak wprowadziły się. Dla mnie zaistniała świetna okazja do codziennych obserwacji i fotografowania ich aktywności. Okazja niebywała, ponieważ szerszenie zakładają gniazda zwykle w miejscach trudno dostępnych i ze słabym światłem do fotografowania, np. na strychach.
Postawiłem stół jakieś półtora metra od budki, na stole wysoki statyw z aparatem, ubrałem się w grubą kurtkę i założyłem na głowę kapelusz pszczelarski. Podczas fotografowania i filmowania nie doszło do żadnych incydentów, więc całkowicie zrezygnowałem z tych zabezpieczeń. Podczas upałów szerszenie przez cały dzień wentylowały otwór budki.

Fot. Aleksander Chmiel

W miarę jak gniazdo rosło i rodzina szerszeni powiększała się, budka okazała się za ciasna. Szerszenie wycięły otwór w dnie i rozbudowywały gniazdo pod budką.

Fot. Aleksander Chmiel

Zacząłem zatem fotografować życie szerszeni również od dołu.

Fot. Aleksander Chmiel

Pod koniec lata owadożerne szerszenie zmieniły menu na soki roślinne. Przy furtce na łąkę mamy piękny bez (tj. lilak) z dużymi kwiatami. Opanowały go szerszenie – nadgryzały korę i spijały sok.

Fot. Aleksander Chmiel

Fot. Aleksander Chmiel

Czasem kłóciły się o dobrą miejscówkę.

Fot. Aleksander Chmiel

Ponieważ szerszenie tolerowały nasze korzystanie z furtki i ścinanie gałązek z kwiatami, my też postanowiliśmy je nadal tolerować. Fotografowanie i filmowanie zacząłem w kapeluszu pszczelarskim, obiektywem zmiennoogniskowym 40-150 mm z odległości 70-80 cm. Kapelusz szybko okazał się zbędny. Po zdjęciu kapelusza pojedyncze szerszenie kilka razy okrążyły moją głowę, jednak nie atakując jej. W następnych dniach przestały się mną interesować, mimo że zmniejszyłem odległość fotografowania obiektywem stałoogniskowym macro 60 mm do 30-40 cm, siedząc na stołeczku po kilkadziesiąt minut. Innym źródłem soku dla szerszeni okazało się głębokie pękniecie w korze brzozy, przy którym fotografowałem je również z bardzo bliskiej odległości.

Fot. Aleksander Chmiel

Zastanawiałem się, z czego wynika łagodność „moich” szerszeni w stosunku do fotografującego je intruza. Czy poznawały mnie po zapachu? Zacząłem czytać – okazało się, że szerszenie i inne osy oraz pszczoły zapamiętują nawet ludzkie twarze. Przypomniało mi się powiedzenie ludzi spod lasu – „swoich nie kąsają”. Ale może „nieswoich” też to dotyczy? Nikt, również nasi goście, nigdy nie był u nas użądlony przez szerszenia. Przez osę tak, przez pszczołę tak, ale nie przez szerszenia. Rada jest oczywista – zostaw szerszenia w spokoju, nie drażnij go, a on ciebie też zostawi w spokoju, nawet kiedy jest w stanie „wskazującym na spożycie”, o czym niżej.
W ogrodzie co jakiś czas wykopuję dołek na odpadki organiczne z kuchni. Odwiedzają je różne owady, głównie muchówki, ale korzystają z tego również szerszenie. Kiedy do dołka z odpadkami wrzuciłem wytłoki jabłek po „produkcji” octu jabłkowego, natychmiast na wytłokach zaczęły „urzędować” szerszenie. Czyżby tak zasmakowały w occie? Raczej chyba w resztkowym alkoholu. Zachowywały się dość dziwnie, kręcąc się w kółko z podniesionymi skrzydełkami dotykając się od czasu do czasu żuwaczkami.

Fot. Aleksander Chmiel

Fot. Aleksander Chmiel

Po zaspokojeniu swoich potrzeb często nie mogły poderwać się do lotu i powoli gramoliły się po ściankach dołka na górę. Kiedy już wyszły, odpoczywały „w stanie wskazującym na spożycie”.

Fot. Aleksander Chmiel

Któregoś dnia zaobserwowałem na odpadkach dwa szerszenie, które ze sobą ostro walczyły w dołku, jednak bez użycia żądeł. Po jakimś czasie rozdzieliły się i jeden odleciał. Czy były to robotnice z różnych rodzin?

Kończąc
O szerszeniach często słyszymy i czytamy niekorzystne opinie. Moje szerszenie ich nie potwierdzają. Nie prowokowane, nie atakują. Wiemy natomiast, jak agresywne są olbrzymie szerszenie azjatyckie; ich użądlenia powodują śmierć kilkudziesięciu osób rocznie. Są też bezwzględnymi zabójcami pszczół. Europejski gatunek można jednak uznać za warunkowo łagodny, ponieważ nie rozdrażniony nie atakuje. A że lubi ludzkie siedziby? Cieszmy się, że są jeszcze dzikie zwierzęta, które nas lubią.


Aleksander Chmiel

Leave a Reply