Oblicza śmierci

Kiedy piszę te słowa, wczoraj, 3 października, odeszła młodo znana wszystkim aktorka. Pamiętam że kiedyś, przed laty, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy na ekranie, wywarła na mnie ogromne wrażenie dziewczęcą urodą i taką jakąś świeżością, spontanicznością, anielskością, czymś – jakkolwiek by to nazwać – co sprawiało, że chce się żyć. W tym samym mniej więcej czasie poznałem dziewczynę wyglądem i temperamentem szalenie do niej podobną; bez wątpienia co najmniej równie piękną i niewinną. Dziś jest moją żoną.
Dlatego ta śmierć dotknęła mnie osobiście.
I sprawiła, że postanowiłem napisać o przejawach śmierci. Na mój własny sposób niechaj to będzie swoiste epitafium.

Śmierć kojarzy nam się z końcem istnienia danego organizmu, takiego jakim jesteśmy my sami. Jednak większość takich organizmów składa się z komórek. One także umierają. Każdego dnia, w wielkich ilościach. A śmierć zagląda im w oczy na dwa sposoby: okrutny i gwałtowny lub spokojny, miarowy i harmonijny. Pierwszy nosi nazwę nekrozy, drugi nazwano apoptozą.

Znajdujemy się w komórce mięśnia sercowego. Wokół komórki jest wilgotno od obmywającej ją odżywczej limfy, a wewnątrz niej panują egipskie ciemności. Wszystkie komórki składające się na ciała złożonych organizmów takich jak człowiek pogrążone są w ciemności i nie miewają styczności z fotonami, chyba że w czasie prześwietlenia promieniami Roentgena, lub długotrwałego opalania w promieniach Słońca. Wyjątkiem są komórki siatkówki wyścielające dno oka.
Większość komórki, w której właśnie przebywamy, zajmuje jądro, w którym mieści się DNA. To centrum sterowania. Zaś zróżnicowana maszyneria wykonująca polecenia z jądra znajduje się w płynnej cytoplazmie. Podłużne mitochondria to generatory mocy produkujace paliwo pod postacią ATP. Rybosomy o wyglądzie hantli 24 godziny na dobę wytwarzają produkty białkowe. Uważajmy, aby nie wpaść do lizosomów, gdzie przerabiane są odpady. W gąbczastej, miękkiej błonie komórkowej znajdują się bardzo ważne dla życia komórki specyficzne , rozmieszczone co kilka mikronów potężne pompy. Ich najważniejszym zadaniem jest utrzymanie równowagi osmotycznej. Nie mogą dopuścić, aby do wnętrza komórki dostała się zabójcza woda, a jeśli to się stanie, ich powinnością jest jak najszybciej ją wypompować.
Nasza komórka jest bliska śmierci. Od jakiegoś czasu opływająca ją limfa płynie coraz mniejszym strumieniem. Koryto, które wypełniała – mała tętniczka, zostało zamulone przez odkładające się przez lata: cholesterol, tłuszcze, martwe krwinki białe, które bezskutecznie próbując udrożnić koryto, ginęły na posterunku.
Limfa dostarcza coraz mniej tlenu. Generatory ATP – mitochondria zaczynają stawać jeden po drugim. Włączają się za to generatory awaryjne, które spalają żelazne zapasy wewnątrzkomórkowe, czyli skrobię i tłuszcze, oraz białko. Ale zapasy wkrótce się wyczerpią i generatory zapasowe umilkną.
Panuje deficyt energii. Ta, którą wciąż jeszcze produkują zdziesiątkowane szeregi mitochondriów, przeznaczona jest na działanie pomp. To priorytet, wobec którego ustąpić musi nawet potrzeba kurczenia się włókien powodujących pracę serca. Zatrzymuje się też maszyneria syntetyzująca białko, a polecenia płynące z jądra zostają ignorowane. Niedokończone produkty spadają z taśmy produkcyjnej. Lizosomy próbują się z nimi uporać, ale one także potrzebują ATP. Wreszcie nawet pompy krztuszą się i wysiadają. Do komórki najpierw wdziera się wapń, korodując mitochondria, a za nim woda. Komórka pęcznieje niczym nadmuchiwany balon. A po chwili eksploduje.
Oddziały grabarzy, białych krwinek zwanych mikrofagami pozbywają się resztek komórki. Wchłaniają je, pożerają. Pomagają im w tym komórki – robotnice zwane fibroblastami. Fibroblasty zamurowują strefę śmierci białawą tkanką bliznowatą, która uniemożliwia zdrowym komórkom przedostanie się do zagrożonego terenu. Ma to swoja złą stronę – żadna z nich nie podejmie już wygasłych funkcji komórkowych martwych towarzyszek. Los naszej komórki podzieliły bowiem tysiące innych. Serce przeszło zawał.

Śmierć ta, zwana śmiercią nekrotyczną, jest nagła, nieprzewidziana i chaotyczna. Drugi rodzaj śmierci komórkowej, samobójstwo, przebiega znacznie łagodniej, wręcz elegancko. Do wnętrza nie wdziera się woda, a zdewastowane szczątki nie wylewają się do płynu tkankowego. Nie pojawiają się więc makrofagi, a fibroblasty nie tworzą bliznowatej zapory. Obserwowana przez mikroskop elektronowy popełniająca samobójstwo komórka przypomina więdnący kwiat, któremu opadają płatki, lub drzewo na jesieni, tracące liście. Te dwa procesy oznacza właśnie starogreckie słowo – apoptosis. W tym przypadku opadają tzw. ciałka apoptotyczne. Wewnątrz nich życie płynie jeszcze jakiś czas zupełnie normalnie. Jeśli ciałka zawierają rybosomy, te wciąż produkują białka. Pompy zaś wciąż harują, by wypchnąć nadmiar wody; także mitochondria pracują pełną parą. Makrofagi nie są alarmowane, a fibroblasty nie wyznaczają zakazane, martwej strefy. Ciałka apoptotyczne zostają skonsumowane przez sąsiednie komórki, a nie zawodowych czyścicieli.
Apoptoza jest zaprogramowana śmiercią komórki. Każda komórka jest na nią potencjalnie gotowa i w razie potrzeby realizuje program autodestrukcji bez szemrania – wyjątkiem są komórki rakowe; zbuntowani, nieposłuszni rebelianci.
Zawitajmy na chwilę do rozwijającego się w macicy płodu. W tej świątyni życia śmierć odgrywa niepoślednią rolę. Pod koniec 6 tygodnia ciąży wykształciły się już trzy główne części kończyny górnej: ramię, przedramię i ręka. Wciąż nie zostały wyodrębnione palce, a ich kości mają postać delikatnych linii powstałych z kondensującej sie chrząstki. Wkrótce wszakże paletkowata dotąd dłoń rozszczepia się na pięć fragmentów połączonych błoną pływną – to charakterystyczne stadium rozwoju wszystkich kręgowców. Ryby i ptaki zachowują błonę na zawsze. U ludzi znika ona między 46 a 52 dniem życia. Ale co się stało z komórkami, które składały się na błonę między palcami? Czy przemieściły się do innej części ciała? Może uczestniczą w budowie pobliskiego nadgarstka? Nie. One umierają w ciągu kilku dni.
Apoptoza jest bardzo częsta w procesie embriogenezy. Umiera na przykład znaczący procent komórek tworzących neurony. Ale bynajmniej do rozwoju płodowego się nie ogranicza. Podobnie umierają każdego dnia zbędne komórki układu immunologicznego, oraz komórki zaatakowane przez patogeny, takie jak wirusy. Ukrywają się one wewnątrz komórki – gospodarza, gdzie nie mogą być zauważone przez przeciwciała patrolujące płyny ustrojowe. Istnieją jednak specjaliści, którzy potrafią zdiagnozować komórkę jako zakażoną – limfocyty T. Ukryty intruz wytwarza własne białko, którego próbki znajdują się na powierzchni komórki. Limfocyty T wiedzą, które białka są obce i wydają komórce polecenie apoptozy. Przeciwciała tego nie potrafią.
Dopiero w latach 80-tych domyślono się, że ci molekularni zabójcy nie posiadają żadnej broni, którą zadają śmiertelny cios, lecz uaktywniają uśpiony program, znają szyfr bezpieczeństwa. Zbliżają się do celu, trącają go i badają, po czym przywierają ściśle na kilka chwil. Po tym zabiegu komórka zaczyna taniec śmierci. Błona się marszczy i pokrywa pęcherzykami, a jądrowe DNA rozsypuje się już w kilka sekund później.
Limfocyty T włączyły pewien gen o potężnej mocy. TP53.

Czymś trywialnie oczywistym wydaje się być zasada, że aby umrzeć, trzeba żyć. Śmierć to koniec życia. Świadomość nieuchronnej śmierci prawie na pewno wyróżnia nas spośród wszystkich pozostałych istot żywych i łatwo przychodzi nam zapominać, że śmierć nie jest nieodzowną towarzyszką życia; jest jego młodszą siostrą. Nie pojawiły sie one równocześnie – i jest to jedno z najważniejszych twierdzeń biologii. Starszą siostrę od młodszej dzieli mniej więcej 2,5 miliarda lat. Oznacza to, że historia naturalna w ponad 70% obejmuje swym zasięgiem epokę powszechnej nieśmiertelności.
Dopiero jakiś miliard lat temu nastał świt nowej ery. A jutrzenką przemiany stała się płciowość. Wszystkie organizmy, jakie kiedykolwiek musiały (lub muszą) umrzeć tylko dlatego, że zostały obdarzone życiem – to bez wyjątku te, które eksperymentowały z płcią. Zachodzi tu swoista ironia losu. Płeć pojawiła się jako koło ratunkowe zwiększające szanse na przetrwanie, stając się jednocześnie nieugiętą Nemezis. Wydłuża życie, aby je potem odebrać. Lecz nie ma tu paradoksu.
Znany wszystkim aż do obrzydzenia z zajęć szkolnych stary, nudny pantofelek jest jak na standardy jednokomórkowców prawdziwym olbrzymem. Objętościowo przewyższa większość bakterii przynajmniej milion razy. Nas jednak najbardziej interesuje obecność dwóch jąder komórkowych. Większy makronukleus zawiaduje codziennym życiem komórki, monitoruje procesy życiowe; odżywianie, oddychanie. Steruje przemieszczaniem się. Chromosomy makronukleusa kopiowane są setki razy.
Mikronukleus uaktywnia się tylko w momencie podziału pantofelka. Jeśli dochodzi do rozmnażania bezpłciowego, oba jądra dzielą swoje DNA na dwie części i nowe potomstwo otrzymuje kopię każdego z jader. Nowe jądra niczym nie różnią się od oryginałów.
Inaczej dzieje się w procesie koniugacji, a więc formie rozmnażania płciowego. Po uprzedniej mejozie mikronukleus wymienia sie materiałem genetycznym z mikronukleusem pantofelka – sąsiada ( jest to pewne uproszczenie, ale szczegóły nie są istotne). Na chwilę przed rozłączeniem się koniugujących pantofelków mikronukleus replikuje się raz jeszcze, a niektóre z mikronukleusów potomnych kontynuują podziały, aby utworzyć nowy makronukleus. Stary przemieszcza się gdzieś na peryferie komórki (komórki w apoptozie także odsuwają się od towarzyszek), gdzie degeneruje i zamiera, w znany nam już sposób. DNA rozpada się na nieczytelne fragmenty, a resztki makronukleusa zostają spożytkowane jako rodzaj pożywienia.
I tak się dzieje u wszystkich organizmów płciowych. Następuje segregacja DNA, na to, które ma być użyte do celów reprodukcyjnych i pozostałe, somatyczne, używane do celów bieżących. Naprawa somatycznego DNA jest kłopotliwa i nieopłacalna. Łatwiej pozwolić mu zginąć, aniżeli go restaurować. Jeśli niereprodukcyjne DNA znajdzie się w oddzielnej strukturze, komórce, zespole komórek – to dzielą one jego los i umierają wraz z nim. I tak się składa, ze nasze ciała wraz z siedliskiem świadomości i osobowości, to wszystko, o czym myślimy: „ja” – są odpowiednikami makronukleusa. Nasze komórki są z początku nieśmiertelne – ale w tym okresie jesteśmy dopiero zarodkowym bezosobowym potencjałem nas samych. Wraz z postępującym różnicowaniem tracą ją wraz z totipotencją. Od tej porę granicę podziałów, jaką mogą przejść wyznaczać będzie tzw. limit Hayflicka. Jego wyczerpanie oznacza kres drogi.
Gdybyśmy potrafili się klonować, moglibyśmy się przekonać jak to jest żyć w światach równoległych. Wiele różnych, choć identycznych „nas” doświadczałoby odmiennych kolei losu. Ale ponieważ rozmnażanie bezpłciowe jest domeną stosunkowo niezaawansowanej złożoności, więc raczej nie bylibyśmy w stanie nad tą zdumiewającą zdolnością rozmyślać i się nią delektować.

Śmierć więc nie zawsze była nieuniknioną konsekwencją życia, a przypomina o tym pewna słynna, acz tragiczna historia czarnoskórej mieszkanki Baltimore. Zimą 1951 roku u Henrietty Lacks, 31-letniej matki czworga dzieci, zdiagnozowano raka szyjki macicy. Nowotwory tego typu zdarzają się rzadko u młodych kobiet, ale jeśli już się pojawią, znacznie trudniej poddają się leczeniu, niż u kobiet po menopauzie. Tym razem jednak wydawało się, że pacjentce John Hopkins Hospital dopisało szczęście. Radioterapia okazała się skuteczna i nowotwór zniknął. Niestety, pół roku później, latem, wykryto przerzuty. Tym razem zaatakowanych zostało kilka narządów równocześnie. Henrietta nie miała szans; rak potrzebował ledwie 4 miesięcy, aby zabić.
Lecz historia się nie kończy. Na dobrą sprawę ona się dopiero zaczyna – choć nie dla pogrążonej w żalu rodziny i samej Lacks.
W tym samym szpitalu George Gey prowadził doświadczenia nad rozwojem wirusów w tkance ludzkiej. A ponieważ do badań in vitro potrzebował wciąż nowych ludzkich komórek, zostały mu przekazane fragmenty guza via hispatolog szpitalny. Do tej pory hodowla wirusów trwała dotąd, dopóki komórki nie osiągnęły limitu Hayflicka. Dzieliły się przez jakiś czas, ale tylko w ramach zaprogramowanej liczby podziałów. Linia komórkowa wówczas wygasała. Ale nie ta utworzona na bazie komórek nowotworowych H.Lacks, które okazały się być nieśmiertelne. Gey nazwał ową linię HeLa, od pierwszych liter imienia i nazwiska dawczyni. Nazwa ta przeżyła jego samego i jego współpracowników, a komórki HeLa stały się najintensywniej eksploatowaną linią komórek ludzkich na świecie. Udostępniono ją wszystkim, którzy zgłosili zapotrzebowanie, łącznie z naukowcami zza żelaznej kurtyny. Dzięki nim wyprodukowano szczepionkę przeciw chorobie Heinego-Medina. Wysłano je nawet w przestrzeń kosmiczną na pokładzie Discoverer 17. Po dziś dzień komórki nie starzeją się i nie umierają. I wciąż się dzielą, nie dbając o żadne limity. Są potencjalnie wieczne. I nie ma drugiej takiej instrukcji genetycznej, która byłaby powielona w tak wielkiej liczbie egzemplarzy, co przepis na Henriettę Lacks. Łącznie ważą dziś co najmniej 400 razy więcej, niż wynosiła waga ciała H.Lacks.
Zwolennicy definiowania życia ludzkiego w oparciu o DNA mogliby nawet powiedzieć, że Henrietta nadal żyje. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby pojedynczą komórkę HeLa umieścić w macicy żywej kobiety po uprzednim uaktywnieniu totipotencji dzięki umiejętnemu manipulowaniu cyklem komórkowym. I sklonować Henriettę Lacks. Potencjał na jej genetyczną kopię posiada każda z milionów komórek HeLa.

W uznaniu zasług, miasto Atlanta mianowało pośmiertnie H.Lacks bohaterką nauki, a dzień 11 października, rocznica jej śmierci, oficjalnie stal się Jej dniem. W 2017 roku powstał film obrazujący Jej historię – The Immortal Life of Henrietta Lacks

Kiedy warunki środowiskowe stają się ekstremalne, bakteria z rodzaju Bacillus przechodzi proces sporulacji. Cykl komórkowy zatrzymuje się w fazie stacjonarnej S. Aktywują się geny sterujące serią zdarzeń komórkowych prowadzących do powstania dwóch różnych komórek potomnych, które nie rozdzielają się. Mamy wiec do czynienia z dwukomórkowym jednokomórkowcem. Jedna z komórek, ta bardziej odbiegająca od standardowej komórki bakteryjnej, owija się wokół siostry. Będzie ona służyć za barierę ochronną dla przygotowującej się do kryptobiozy towarzyszki, która przejdzie transformację do stadium przetrwalnika. Z komórki przetrwalnikowej usuwana jest woda, a jej rolę w stabilizowaniu wewnętrznych struktur komórkowych przejmuje cukier prosty zwany trihalozą. Komórka kurczy się i zostaje z niej wypompowany cały wapń. Dochodzi do produkcji kwasu dwupikolinowego, który usztywnia komórkę i zapewnia odporność na uszkodzenia termiczne i radiacyjne. Wreszcie komórka ochronna rozpada się i uwalnia dojrzały przetrwalnik – suchą, wydrążoną skorupę dawnej żywej komórki. DNA pozostaje nietknięty, ale ciasno zwinięty nie może zostać odczytany. Wewnątrz przetrwalnika brak jakiegokolwiek ruchu, brak metabolizmu. Nie pobiera on pokarmu i nie potrzebuje energii; ATP nie jest wytwarzane, choć organelle wciąż tkwią nienaruszone, w bezczynności. Taki przetrwalnik wytrzymuje zabójcze warunki: ekstremalne temperatury i susze, silne promieniowanie, brak substancji odżywczych i wody. I to przez wiele lat. Spełnia wszystkie praktycznie kryteria śmierci włącznie z najważniejszym – brakiem metabolizmu wewnątrzkomórkowego.
W stan kryptobiozy pogrążają się także przedstawiciele Protista. Przyczyny znów są środowiskowe: nadmierne zagęszczenie, nagromadzenie wydalin, brak wody i pożywienia, zbyt wielkie lub zbyt małe zasolenie, anoksja, itp. Proces otorbienia zaczyna się od zwinięcia w kulkę, co ma na celu zmniejszenie stosunku powierzchni do objętości. Potem DNA zostaje wyłączony i owinięty ciasno białkami zwanymi histonami. Nadliczbowe kopie DNA są niszczone, a makronukleusy , o ile istnieją, zlewają się. Wszystkie resztki substancji odżywczych zostają spalone. Rybosomy się dezaktywują. Niektóre z nich ulegną rozpadowi wraz z częścią mitochondriów. Wypompowanie wody redukuje objętość o 90%. Powstaje cysta równie trwała jak przetrwalnik bakteryjny i tak jak on nie przejawiająca żadnych oznak życia.
Istnieje także organizm znajdujący się na wyższym poziomie samoorganizacji, który ulega kryptobiozie, choć tylko na etapie zarodkowym – ale już wielokomórkowym. Solowiec Artemia salina, skorupiak przypominający krewetkę.

Takie cysty solowca są twarde i suche; prawie całkowicie pozbawione wody. Otorbione są chitynowym pancerzykiem przypominającym ten okrywający ciała owadów. Każda zawiera coś zbliżonego do żółtka, co będzie stanowiło źródło pokarmu po ekscystacji.
Wszystkie dotąd przedstawione przykłady kryptobiozy są w pełni odwracalne.
W latach 60-tych przeprowadzono na solowcach ciekawy eksperyment. Cysty podzielono na dwie części. Jedna przechowywano w temperaturze pokojowej. Drugą zamrożono w ciekłym helu pod zmniejszonym ciśnieniem do temperatury -271 stopni Celsjusza i przetrzymywano tak przez 6 dni. W warunkach, w których ustają wszelkie procesy biologiczne, a ruch atomów zamiera. Energia i moment pędu układu = 0.
Po rozmrożeniu okazało się, że statystycznie rzecz ujmując, ten sam procent cyst zamrożonych i nie zamrożonych przekształcił się w dorosłe solowce. Tak więc ekstremalne warunki nie wywarły żadnego wpływu. A jednak część cyst nie jest w stanie powrócić do życia, bez względu na wpływ środowiska. Dlaczego? Nie wiadomo dokładnie. Na podstawie obserwacji nie ma sposobu, aby wskazać, które cysty zmartwychwstaną, a które pozostaną martwe. Niczym się nie różnią. Istnieją metody rozpoznawania komórek żywych od martwych, najskuteczniejszą z nich jest próba absorbcji barwnika zwanego błękitem trypanu. Wchłaniają go tylko martwe komórki. Niestety, nie udało mi się znaleźć informacji, czy organizmy w kryptobiozie były tej próbie poddane, ani niczego na temat ewentualnych wyników. To mogłoby nieco ułatwić rozpoznanie, czy cysty i przetrwalniki są żywe, czy martwe. Ci, którzy uznają za martwe wirusy, powinni za takie uznać również i stadia kryptobiotyczne; wirusy przynajmniej potrafią się replikować z pomocą obcej maszynerii komórkowej.
Jeśli natomiast przyjąć, że życie jest holistycznym następstwem uporządkowania, efektem zorganizowanej, nieprzypadkowej struktury, wtedy przetrwalniki są żywe. Ale żywe są również i wirusy. I wtedy o zmartwychwstaniu nie może być mowy.

Nadszedł czas, aby powrócić do serca, które przeszło zawał. Należy ono do fikcyjnego mężczyzny w sile wieku. Minęły już dwa miesiące, odkąd przywieziono go do szpitala. Choć po tygodniu od ataku wyszedł ze śpiączki, wciąż leży na OIOM-ie. Wygląda całkiem normalnie, może tylko jest zbyt blady i włosy już nieco zmatowiały. Za to samodzielnie oddycha, a jego ciało utrzymuje temperaturę 36,6 stopnia C. Źrenice reagują na światło latarki. Sonda żołądkowa i kroplówka dostarczają składniki odżywcze. Serce bije miarowo, więc krew rozprowadza składniki do komórek i tkanek. Nerki wydalają uboczne produkty przemiany materii, choć mężczyzna nie kontroluje swoich wydalin. W nocy ma zamknięte oczy, ale w dzień mruga czasem powiekami i wodzi wzrokiem po sali. Członkowie rodziny pochylają się wtedy nad nim i uśmiechają, aby łatwiej mógł ich rozpoznać.

Lecz jego oczy nie widzą. Nie może również dać żadnego znaku, że wie, kim są ludzie przy jego łóżku. Bo nie wie już niczego. Jego mózg stracił funkcje poznawcze na skutek niedotlenienia podczas zatrzymania akcji serca w momencie zawału. Mężczyzna wyszedł ze śpiączki nie odzyskując przytomności. Płynnie przeszedł w stan trwale wegetatywny (PVS). Nie zdaje sobie sprawy z własnego istnienia, nie odczuwa też żadnego bólu. Badania i testy, a wśród nich PET (pozytronowa tomografia emisyjna), jak również zapis encefalograficzny, wykazały że kora mózgowa nie funkcjonuje. Metabolizm glukozy w komórkach mózgowych spadł do 30%, a dopływ krwi zmniejszył się trzykrotnie. Pomiary powtórzono wiele razy. Półkule mózgowe skurczyły się i zapadły w kierunku pnia mózgu. Sam pień mózgu natomiast nie ucierpiał. To dlatego wciąż utrzymuje się stała temperatura ciała i wykazywany jest rytm snu-czuwania. Oraz występują odruchy: źreniczny, wymiotny i przełykowy. Tak, jego ciało wciąż żyje, nie ma co do tego wątpliwości. On – nie.

Prawo uznaje osobę za żywą do czasu, aż ustanie praca wszystkich części mózgu. Zarówno kory, wzgórza, jak i pnia mózgu, który ze świadomością i poczuciem tożsamości ma tyle wspólnego, co wątroba. Nie godzę się z taką interpretacją. Jeśli kora i wzgórze są bezpowrotnie uszkodzone, należy uznać pacjenta za zmarłego, choćby pień mózgu był w idealnym stanie. I takiego pacjenta należy odłączyć od aparatury podtrzymującej trwanie w śpiączce, lub PVS, respektując prawo do śmierci. Prześledźmy, co się dzieje, jeśli takie odłączenie nastąpi.
Gdyby nie działał cały mózg, śmierć ciała nastąpiłaby szybko, w kilka minut. Jeśli zaś pień jest aktywny, koniec przychodzi za kilka dni, może tygodni. Głównie wskutek odwodnienia powodującego zaburzenie równowagi elektrolitycznej krwi, co z kolei wywołuje zatrzymanie pracy mięśnia sercowego. A wiec ustanie dopływu krwi do mózgu. Sytuacja staje się analogiczna do tej przy zawale – ale tym razem nikt nie przybiegnie na pomoc i nie przeprowadzi reanimacji. Deficyt tlenu i glukozy sprawi, że mózg zwiększy średnicę swych naczyń krwionośnych. Dojdzie do obrzęku niszczącego naczynia i ostatecznie odcinającego dopływ krwi. Nekroza na wielką skalę. Rezerwy paliwa metabolizm beztlenowy przekształci w ATP, który natychmiast pochłoną pompy błon komórkowych w ostatniej, rozpaczliwej próbie zachowania równowagi osmotycznej. Po chwili ATP zabraknie, pompy zatrzymają się, a woda i wapń wtargną do komórek. Wapń wywoła erozję mitochondriów i ich szybki rozpad. Woda spowoduje spuchnięcie komórek. Zwiększony poziom sodu i potasu uczyni z chromosomów porozrywane pasma DNA i białek. Rybosomy rozpłyną się w cytoplazmie. Komórki najpierw powoli, a potem coraz szybciej zaczną oddalać się od siebie, zwijając i wciągając dendryty i aksony, które niegdyś odnajdywały się wytrwale za każdym razem, gdy mężczyzna myślał i pamiętał. W ich błonach powstaną szczeliny, a zawartość wyleje się do cieczy, w której skąpany jest mózg i która spływa do rdzenia kręgowego. Lecz nie przybędzie na pomoc armia białych krwinek-grabarzy, a fibroblasty nie zajmą się budową tkanki bliznowatej. Większość z nich już wcześniej eksplodowała pod wpływem wdzierającej się do komórek wody.
Zaczął się proces rozkładu.

Za epilog niechaj posłużą przepiękne słowa Wiliama R.Clarka, z którego pracy populazytorskiej korzystałem w przeważającym stopniu, niejednokrotnie streszczając jego słowa.

Kiedy próbujemy myśleć […] o tym, co znaczy być człowiekiem, o życiu i śmierci, wnioski powinniśmy przyjmować z dużą dozą sceptycyzmu. Musimy pamiętać, że wszystkie wyobrażenia o znaczeniu mózgu jako umysłu zrodziły się w umyśle jako mózgu. W każdej innej dziedzinie ludzkich spraw byłoby to uznane za konflikt interesów. Myśl to upokorzająca, lecz nie umysł ludzki rządzi wszechświatem. Czy nam się to podoba, czy nie , umysłem jako mózgiem w gruncie rzeczy rządzi DNA , ta dziwaczna cząsteczka, którą z kolei kieruje – bezrozumny, jak sądzimy, lecz desperacki – pęd do reprodukcji.
Gdy proces umierania dobiegnie końca, każda komórka naszego ciała będzie martwa, tak jak chciała natura. Jeśli podporządkujemy się jej nakazom, przekażemy nasz DNA w komórkach rozrodczych następnemu pokoleniu. Być może będzie stał przy naszym łożu śmierci w postaci naszego syna, czy córki. Pozostały DNA – somatyczny – już bezużyteczny, zostanie zniszczony, tak jak miliardy lat temu DNA pierwszego zbędnego makronukleusa. Parafrazując stare powiedzonko biologów, człowiek jest tylko sposobem , w jaki jedna komórka rozrodcza wytwarza inną komórkę rozrodczą – i tak samo karaluch lub kapusta. Nie jest to zbyt pochlebny obraz nas samych. Tak bardzo chcemy być czymś więcej niż tylko workiem na DNA – i przez chwilę jesteśmy. Lecz z końcem każdego pokolenia komórki somatyczne umrą, obojętnie czy są częścią owadziego skrzydła, czy ludzkiego mózgu. Możemy pojąć śmierć, ale nie możemy zmienić prostego faktu: w szerszej perspektywie jest bez znaczenia, że niektóre z nich zawierają to, co nam najdroższe: naszą zdolność myślenia, odczuwania, kochania – pisania i czytania tych słów. Dla samej istoty życia, którą jest przenoszenie DNA z pokolenia na pokolenie, to tylko wściekłość i wrzask, znaczące z pewnością bardzo mało, może nic.

Na podstawie:
William R.ClarkPłeć i śmierć
Matt RidleyGenom
Nick Lane Tlen


avidal

Leave a Reply