Jednym z moich głównych fotograficznych tematów są owady. Pod tym względem, jeszcze na początku XXI wieku, miałem prawdziwy raj wokół naszego wiejskiego siedliska. Na każdym kroku spotykałem mnóstwo modeli do fotografowania. Bywało niemal takie zagęszczenie jak na poniższym zdjęciu.
No może nie aż takie, ale to nie jest fotomontaż. Od kilu lat obserwuję szybki, zróżnicowany spadek liczebności, a nawet ubytek niektórych gatunków. Pierwszy wpis traktujący o postępującym spadku ilości obserwowanych owadów wokół siedliska dałem na swoim blogu w roku 2015. Kolejny wpis, z roku 2019, można zatytułować „było jeszcze gorzej”. Z jednym wyjątkiem – na nasze podwórko pierwszy raz przyleciała modliszka (Mantis religiosa). Od 3 lat modliszki fotografuję u siebie, a przecież jeszcze kilka lat temu, żeby je oglądać i fotografować, jeździłem na południową Lubelszczyznę. Modliszkę spotkać można już chyba na terenie całej Polski; również w miastach.
Najbardziej widoczne zmiany obserwuję w odniesieniu do motyli. Szczególnie mało było ich w roku 2000, a w tym roku jeszcze mniej. Tymczasem w roku ubiegłym właśnie motyle (dzienne i nocne) dominowały wśród fotografowanych przeze mnie owadów. Skąd takie falowanie? Częstymi moimi modelami przez wiele lat były kózki, a zwłaszcza zgrzytnica zielonkawowłosa (Agapanthia villosoviridescens), która nie tylko bytowała przy torfiance zarośniętej olszą i wierzbą, ale chętnie przylatywała też do ogrodu przy domu.
Teraz spotykam ją rzadko, natomiast zamiast niej, pierwszy raz udało mi się w tym roku sfotografować na kwiatostanie trojeści amerykańskiej tryka lipowego (Chlorophorus herbstii). Mocno kontroluję tę bardzo inwazyjną roślinę, która swoim zapachem przez lata przywabiała bogactwo owadów; teraz coraz mniej.
Kończąc o kózkach nie mogę pominąć dyląża garbarza (Prionus coriarius),największego chrząszcza, jakiego udawało mi się dawniej fotografować,raz nawet na parapecie okiennym. Ostatnie spotkanie z tym pięknym owadem w letni dzień na rosnącej pod lasem paproci, było w roku 2015.
Na ugorze od lat rośnie macierzanka, która stała się stołówką dla wielu owadów, w tym nęka świerszczojada (Sphex funerarius).
Cieszy mnie też, że na łące nadal spotykam rano liczne koziułki.
Pasikoników jest mniej, ale za to na ugorze z macierzanką spotykam dużo koników polnych. Na grządkach przy oczku wodnym cały czas zbyt licznie występuje turkuć podjadek (Gryllotalpa gryllotalpa).
Niestety, dudki nie są w stanie uporać się z tym ogrodowym podgryzaczem korzeni, a tylko one potrafią go w ziemi odnaleźć i upolować.
Lubię fotografować pająki. Jeszcze przed kilku laty na każdym kroku spotykałem dużo gatunków, a dominował chyba nawet tygrzyk paskowany (Argiope bruennichi), który już pod koniec XX wieku zapędził się do nas z basenu Morza Śródziemnego.
Teraz spotykam je rzadko; dziwi mnie też, że nie widuję już tak wielkich samic jak wcześniej. Moimi faworytami przez wiele lat były bardzo ruchliwe skakuny; jakże one wytrwale pozowały, wskakiwały nawet na podstawioną rękę.
Skakunów teraz jak na lekarstwo. W ubiegłym roku niespodzianką był kolczak trawny (Cheiracanthium erraticum).
Na brzegu nieskoszonej łąki, na odcinku około 100 metrów kilka egzemplarzy samic przy gniazdach. I koniec – w tym roku ani jednego kolczaka. Teraz, jesienią, na łące i ugorze dominują tylko osnuwiki (Linyphia spp.), a w domu i w ogrodzie nie brakuje kosarzy pospolitych (Phalangium opilio).
Na marginesie stawonogów
Duże zmiany wystąpiły także wśród naszych ptasich rezydentów. Do najbardziej stabilnych gości na mojej łące należą teraz żurawie.
Słyszę i widuję je nawet w styczniu, zatem albo nasze pozostają na zimę albo zatrzymują się u nas na przezimowanie pary gniazdujące w Rosji lub Skandynawii. Pliszki, muchołówki, drozdy śpiewaki, kosy, sierpówki i grzywacze – stabilne. Zaskoczyło mnie jednak, że zniknęły wrzaskliwe sroki i sójki. Jeszcze wcześniej zniknęły kopciuszki, ale od dwóch lat gniazdują u mnie spokrewnione z nimi pleszki.
W przypadku dzikich zwierząt liczebność gatunków falowała zawsze w zależnie od dostępności pokarmu, a także od zmian pogodowych; tych doświadczamy w XXI wieku niemało. W ostatnich kilkudziesięciu latach dochodzą oczywiście poważne zmiany w środowisku. W ciągu zaledwie 10 lat przekonałem się „na własnej skórze”, jak szybko zniszczyłem świetną miejscówkę do fotografowania mieszkańców leśnych nor. Mam młody las, w którym kilkaset metrów od domu fotografowałem przy norze borsuki. Las, za radą zaprzyjaźnionego leśniczego, trzeba jednak pielęgnować. Pod piłę poszły liczne rachityczne sosny. Nie tylko piła zrobiła „porządek”; sosny w lesie od kilku lat same usychają. Usychają też sadzone przez nas przy domu świerki, brzozy samosiejki, a nawet stare dęby. Las przy borsuczej norze stał się tak rzadki, że borsuki się wyniosły. Po nich norę bardzo krótko wykorzystywał pojedynczy stary jenot, a później jeszcze lisy raz tylko odchowały młode.
I na tym koniec, bo nora w przerzedzonym lesie od kilku lat przestała być dla zwierząt atrakcyjna. Chodzę tam teraz fotografować pszczolinki kopiące norki w piasku na wyłysiałych pagórkach.
Leśniczy jednak mnie pocieszył, że mieszkańcy wrócą, ponieważ do głosu dochodzi krzaczasty podszyt. Pewnie najpierw wrócą lisy, które potrafiły wykopać sobie norę nawet pod stodołą.
Ale na koniec wróćmy do owadów. U schyłku XX wieku ludzie wracający z Zachodu narzekali na owady, które w Polsce brudzą im szyby podczas jazdy samochodem. A w Niemczech było tak czysto! No to teraz już i w Polsce pod tym względem zrobiło się czysto; może jednak jeszcze nie wszędzie? Przybyło za to śmieci przy drogach i w lesie. Przyroda śmieci nie zostawia; wypracowała bardzo dynamiczne mechanizmy samooczyszczania się. Tylko że człowiek jej w tym skutecznie przeszkadza. Owady są świetnymi indykatorami konfliktu człowieka z naturą. Oczywiście nie jedynymi, ale jakże bardzo widocznymi.