Wigierski Park Narodowy jawi się dla przeciętnego przyrodnika amatora ze środkowej Polski – tak, o sobie myślę – niczym egzotyczna kraina. Lecz nie ze względu na palmy i upały, a z powodu licznych torfowisk i układów klimatyczno-biocenotycznych przypominających przynajmniej w części warunki syberyjskie ( choć nasz nieoceniony, niezykle sympatyczny przewodnik Maciek Romański nazywa teren, który przemierza 365 dni w roku królestwem leszczyny, a leszczyna jest przecież wszędzie ) . Pozwalają one na występowanie specyficznych gatunków gdzie indziej znacznie trudniejszych do odnalezienia, lub w ogóle nie spotykanych poza Polską północno-wschodnią. Tym, którzy interesują się muchówkami, w tym momencie natychmiast na myśl przychodzą osławiona Adaptilia coarctata i niemal mistyczna, legendarna Sphecomyia vespiformis. Pierwsza lata późnym latem i na jej spotkanie szans nie było, ponieważ warsztaty zostały wyznaczone w terminie odpowiadającym rójce tego drugiego muchówkowego rarytasu, czyli na koniec maja. Właściwie odnalezienie Sphecomyia stanowiło podstawowy i najistotniejszy punkt programu. Zadanie, którego wykonanie decydowało o sukcesie przedsięwzięcia. Przyznam, że w ogóle, nie wierzyłem w powodzenie. Ani trochę.
Podróż z Łodzi zajęłą dobrych kilka godzin, ale w towarzystwie Bogusia Soszyńskiego nie sposób sie nudzić. Dotarliśmy na tyle wcześnie, że zdążyłem zapoznac się z urokliwym, choć dość jałowym entomologicznie szlakiem prowadzącym przez kwaśne, leśne jeziorka zwane sucharami, oraz pięknie urządzoną ścieżkę edukacyjną usytuwaną tuż obok budynku dyrekcji WPN. Obejrzałem też polany z domkami gniazdowymi dla żądłówek, które to hotele gospodarze Parku – Anna i Lech Krzysztofiakowie – traktują ze szczególną troskliwością. Ja uznałem je za doskonałe miejsce do obserwacji złotolitek zlatujących się tutaj w poszukiwaniu żywicieli dla larw. Póki co żadnej jeszcze nie oznaczyłem, ale materiały zdjęciowe są. Wokół bzów pełno było nieobecnych w Łodzi bujanek Bombylius major; nie dało się też nie zauważyć efektownie zawisających w powietrzu fruczaków Hemaris tityus.

Fragment ścieżki edukacjnej na terenie Parku Narodowego Tutaj padła pierwsza rzadka mucha – Lejota ruficornis
Następnego dnia cała, wyjątkowo skromna liczebnie ekipa ruszyła do Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Główne atuty to malownicze krajobrazy z wieloma jeziorami i rozlewiskami, oraz leśne potoki chętnie zasiedlane przez bobry. Rosnące populacje tych gryzoni przyczyniaja sie do wzrostu liczebności coraz liczniejszego Chalcosyrphus eunotus, który składa jaja do zatopionych w wodzie pni i gałęzi. Oczywiście udało sie odnaleźć ten gatunek jeszcze pierwszego pełnego dnia pobytu. Nie zapomnieliśmy wdrapać się na tzw. suwalską Fujiyamę, czyli Cisową Górę. Zdobyliśmy ją kierowani chęcią ujrzenia okolicy z najwyższego wzniesienia, ale przy na szczycie okazji pod obiektyw nawinął się bryzgun Abia fasciata, a na zboczach obficie zdobionych krowimi plackami premierowo obserwowałem żarłocznego Emus hirtus. Tego dnia spotkaliśmy min. Temnostoma apiforme, vespiforme i bombylans, oraz Criorhina asilica i berberina. Pośród śródłąkowych rozlewisk licznie polatywały co najmniej 3 gatunki Neoascia, a ja sfotografowałem ciekawą smętkę Colobaea bifasciella. Sphecomyia nie było, ale też i nie miało jej być.

Suwalski PK – siedlisko Chalcosyrphu eunotus
Kolejne dni to już eksploracja lasów i torfowisk wokół w okolicach jeziora Wigry. Na pierwszy ogień zostało wyznaczone torfowisko Suche Bagno słynące ze stałej, licznej populacji mszarnika Oeneis jutta. Mnie bardziej ucieszyło spotkanie z Microdon myrmicae, który wlaśnie zaczynał loty. Udało się potwierdzić obecność Hypoderma diana, o co prosili Ania i Lech Krzysztofiakowie. W okolicznych lasach role dominantów odgrywały Pipiza quadrimaculata i Didea fasciata. Liczba odnalezionych osobników Sphecomyia – 0. Przez następne dwa dni równiez nie potrafiliśmy jej odszukać. Potwierdzały się moje obawy. Ale i tak było ciekawie. Wreszcie i ja poznałem osobiście Lejota ruficornis, a także Psilota anthracina, Helophilus affinis, czy Cheilosia illustrata ( gatunek nowy dla Wigierskiego PN ) – choć ta ostatnia nie pozwoliła zrobić przywoitej fotki. Na leśnej drodze natknąłęm się na odchody wilka, czym niechcący sprawiłem wielką radość naszemu przewodnikowi Maćkowi, niezmordowanemu przyjacielowi i tropicielowi wilków. Natychmiast wprowadził on dane dotyczące cennego znaleziska do odpowiedniej aplikacji w tablecie. Opowiedział, że wilki wigierskie nigdy nie atakują ludzi. Za to bardzo chętnie psy, które pożerają w całości, łącznie z kośćmi i skórą. Po powrocie z przyjemnością obejrzeliśmy filmy przedstawiające wilki, borsuki i inne leśne ssaki nagrane przez kamery ukryte w miejscach, które Maciek uznał za często odwiedzane przez dzikich mieskańcow. Miny małych wilczków strojone do kamery, zabawy borsuków w zapasy, dystyngowane spacery jeleni, czy pokraczne przechadzki łosi – trzeba to zobaczyć, aby docenić magię Wigier. Wilki są jedną z trzech przyrodniczych namiętności Maćka, który specjalizuje się również w roślinach i w śluzowcach.
5 dnia rano opuścić Robert Żóralski zmuszony był opuścić warsztaty. Szkoda, ale pocieszaliśmy się, że co miało być złowione, to już zostało i wiele więcej nie można się spodziewać. Robert wrócił na Wybrzeże, a my odkryliśmy leśną polanę z rozrosłym, kwitnącym na skraju głogiem. Miejsce wręcz idealne na Sphecomyia. Niestety, kilka godzin oczekiwania nie przyniosło rezultatów. Umilałem sobie czas obserwując rodzinkę żurawi i liczne, zmiennie ubarwione szubargi Gonioctena viminalis. Miłą odmianą stało się oglądanie zrzutu koziołka. Wreszcie jednak mialem dość czekania. Postanowiliśmy szukać szczęścia gdzie indziej. Tylko Łukasz Mielczarek pozostał na stanowisku, wierząc że los się odmieni; zamierzał czekać aż słońce oświetli stojący dotąd w głębokim cieniu krzew. Maciek zaprowadził nas tymczasem w lasy pełne starych i powalonych drzew. Obfitowały one w wiele bzygów, ale tego najbardziej pożądanego wciąż nie było, choć znaleźliśmy i kwitnące głogi i kwitnące jarzębiny. Z przejęciem patrzyłem na walkę strzyżyków, które w ogóle nie przejmowaly sie publicznością i zaciekle o czymś się spierały, aż piórka leciały. Wtedy przyszedł telefon od Łukasza – jest pierwsza Sphecomyia! Z początku uznałem to za kawał. Chwilę później Łukasz złowił jeszcze dwa osobniki, samca i samicę.
Tego samego dnia natknęliśmy się na kolejny okazały głóg stojący przy leśnej drodze. Postanowiliśmy do niego wrócić rankiem; było już zbyt późno na bzygi. No i znowu intuicja nas nie zawiodła. Padło kolejnych 4, czy 5 osobników, nie pamiętam już dokładnie. Nieopodal, na zwalonych topolach sfotografowałem Berkshiria hungarica. Jeszcze tylko obserwacja kolejnej bardzo rzadkiej muchówki – Myopa dorsalis i warsztaty można było kończyć. Żałuję tylko, że mimo kilku godzin spędzonych na torfowisku Wiatrołuża nie dałem rady odszukać nowego dla Polski gatunku z rodziny Stratiomyidae, z czym problemów nie miał Andrzej Szlachetka. Obiecałem nie zdradzać szczegółów do czasu publikacji.

Powalone topole, na których obserwowałem Berkshiria hungarica

Andrzej Szlachetka na torfowisku, na którym złowił nowy dla Polski gatunek lwinki Stratiomyidae
Efekt tygodniowych warsztatów to wykazanie 132 gatunków samych tylko bzygów Syrphidae. A przede wszystkim potwierdzenie, że Sphecomyia vespiformis, gatunek bardzo zradki w całej Europie i nie obserwowany w Polsce od co najmniej 15 lat, wciąż zalicza się do krajowej entomofauny i ma się nienajgorzej.